Podobnie znanego obserwatora PZPN Krzysztofa Perka. Środowisko piłkarskie obiegła też plotka, że niebawem wyjdzie też na jaw kolejna kompromitacja natury obyczajowej. Ma zostać ujawnione to, że jeden z czołowych działaczy i byłych trenerów reprezentacji był gorliwym współpracownikiem SB. Odbiór ze strony opinii publicznej jest klarowny: wreszcie znienawidzonym działaczom dobrali się do tyłków. Bardziej podejrzliwym od razu nasuwa się pytanie: czy to przypadkiem nie jest szykowany od kilku tygodni kontratak rządu? I nie zwracają uwagi na oczywistą oczywistość, że rząd nie ma nic do tego, bo prokuratura jest niezależna, sądy niezawisłe, a przecieki z IPN nigdy nie miały miejsca.

Reklama

Pamięć o skali niedawnej spektakularnej porażki naszych władz w starciu z PZPN zmusza zwolenników teorii spiskowej do brnięcia w tę tezę. "Zamachowiec" Mirosław Drzewiecki, który targnął się nasz piłkarski związek, przez szefa światowej federacji Seppa Blattera został wytargany za ucho i postawiony do kąta. Musiał pochylić głowę i wycofać kuratora ze związku.

Takie upokorzenie i żadnej próby rewanżu? Takich cudów w polityce nie ma. Przeciwnie, kontratak musiał nastąpić szybko. Jeszcze przed wyborami PZPN. Nowy prezes namaszczony przez Michała Listkiewicza to nie byłaby już porażka rządu, ale jego prawdziwa klęska. Zamiast na tzw. rympał, co okazało się nieskuteczne, PZPN atakowany jest teraz inteligentnie, sposobem. Postawienie prokuratorskich zarzutów dwóm najpoważniejszym kandydatom na prezesa Zdzisławowi Kręcinie (już je usłyszał) i Grzegorzowi Lacie (będzie się tłumaczyć w sprawie poświadczenia nieprawdy) może mieć znacznie większą siłę oddziaływania niż zawieszenie władz i wprowadzenie kuratora. Być może oni sami zrezygnują ze startu w wyborach. Kto wówczas zostanie? Tomasz Jagodziński, który nie ma żadnych szans i...no właśnie - Zbigniew Boniek. Czyli ten, na którego stawiał Mirosław Drzewiecki. Trudno wyobrazić sobie większy sukces rządu niż Zibiego za sterami związku. Byłoby i demokratycznie (Blatter i spółka nie mieliby żadnego powodu, aby zarzucać władzom ingerencję w niezależnej instytucji podlegającej FIFA), i dobrze politycznie. Listkiewicz przegrałby naprawdę, a rząd mógłby się wreszcie czymś namacalnym pochwalić. To wymarzony scenariusz. Łatwo jednak sobie również wyobrazić czarny sen ministra Drzewieckiego: przynajmniej jeden z betonowych kandydatów jednak wystartuje, wygra w cuglach, jednocześnie zyskując status męczennika...