Spory polityków nie robią na mnie większego wrażenia, czasem co najwyżej uśmiechnę się półgębkiem, kiedy zobaczę, jak Lech Kaczyński, który doleciał w końcu do Brukseli, na przywitanie palnął Tuska w karczycho. Są to chłopackie zabawy i świetnie oddają relacje między panami. Przykładów na to mamy coraz więcej. Oto premier Tusk urażony wciąż, że to nie on jest prezydentem, i minister Schetyna coraz trudniej znoszący fakt, że to nie on jest premierem, postanowili nie przyjść na galę z okazji 90. rocznicy odzyskania niepodległości. Bo organizuje ją Kaczyński.

Reklama

Na galę wpadnie kilkunastu prezydentów i premierów, ale - jak to taktownie i szczerze ujął Grzegorz Schetyna - "są inne plany polityków i Rady Ministrów". Niezmiernie mnie ciekawi, co jest dla premiera i jego zastępcy ważniejsze niż te uroczystości. Czyżby minister Drzewiecki jakieś spotkanko organizował? Przy wodzie mineralnej i paluszkach panowie pośpiewają legionowe pieśni? Ponoć minister Nowak już opanował "Spoza gór i rzek", ale mu minister Grupiński wyjaśnił, że to nie ta niepodległość.

Marne kpiny? Marne, ale cóż zostało? Słowa uznania dla Radosława Sikorskiego, który choć lubi się z prezydentem jak pies z kotem, przyjdzie, bo jak powiedział: "Trzeba pokazać naszą jedność narodową. Nie ma nic bardziej naturalnego, by niezależnie od podziałów politycznych w ten dzień być razem". To tak normalne, że aż szokujące.

Miałbym, prócz pochwał dla Sikorskiego, całkiem serio szaty rozdzierać, wołać o kompromitowaniu Polski przed gośćmi z zagranicy, wystawianiu na szwank dobrego imienia i stawianiu własnych idiosynkrazji ponad narodowym interesem tudzież kulturą polityczną? E, zostawiam to innym. Jestem pewien, że "Gazeta Wyborcza" zapłonie świętym gniewem i postępkowi premiera stron kilka poświęci, a TVN 24 złamie normalną ramówkę i paskiem po przekątnej ekranu rozgłosi tę hańbę. Skąd te przypuszczenia? Pamiętam, co się działo, gdy prezydent Kaczyński nie przyszedł na uroczystość Trybunału Konstytucyjnego. A to przecież była wewnętrzna impreza, a nie międzynarodowa gala.

Choć swoją drogą - wiem, że to drobiazg, ale nie mogę się powstrzymać - organizatorom gali też należą się wyrazy podziwu. By z rozmachem godnym zjazdu gnieźnieńskiego ogłaszać Wielki Bal polegający na spędzeniu gości z połowy Europy na koncert Maryli Rodowicz - to zaiste mocno ekstrawagancki pomysł. Rozumiem, że chcieli uciec przed sztampą w stylu "Blechacz gra menueta Paderewskiego", ale już lepiej było Stonesów zaprosić. Naprawdę. Choć wtedy pewnie te sztywniaki z rządu by przyszły.