"Nie będziemy tego publikować. Odechciało mi się. Po analizie rządowych kart kredytowych obraz jest tak żałosny i straszny, że nie chcę nim straszyć" - tłumaczyła gazecie "Metro" Julia Pitera. Minister twierdziła, że to w interesie państwa. Według niej, ministrowie PiS wydawali pieniądze z karty na spinki, perfumy, taksówki i kolacje. Jeden z nich służbową kartą zapłacił rachunek w restauracji na 104 zł. Zażądał jeszcze zwrotu 36 zł, twierdząc, że zostawił napiwek.
To kolejna wpadka raportowa Julii Pitery. Wcześniej przygotowała dokument o działalności Centralnego Biura Antykorupcyjnego. On także nie ujrzał światła dziennego, a jego autorka tłumaczyła w Sejmie, że to nie raport, a służbowa notatka.
Tym razem jednak Julii Pitery nie bronią nawet jej partyjni koledzy. "Mam nadzieję, że pani minister jednak dotrzyma danego słowa i opublikuje wykazy z kart. Inaczej jej publiczna wiarygodność będzie mocno podważona" - mówi gazecie "Metro" Zbigniew Chlebowski, szef Klubu Parlamentarnego PO. Dodaje też, że o losach raportu i jego autorki zadecyduje premier.
Minister Pitera twierdzi jednak, że jej wypowiedź dla gazety została wyrwana z kontekstu. Zapewnia, że opublikuje zbiorczą informację o korzystaniu przez poprzednią ekipę rządową ze służbowych kart kredytowych.