Według Pawła Kowala, raporty Julii Pitery przejdą do historii polskiej polityki. "Pierwszego - o CBA - szuka cała Polska, a z drugiego - o kartach kredytowych - cała Polska się śmieje" - ocenia poseł Prawa i Sprawiedliwości. Kowal w rozmowie z dziennikiem.pl idzie jeszcze dalej. "Moim zdaniem trzeba przygotować trzeci raport o tym, czym zajmuje się Julia Pitera. Natomiast czwarty powinien być raportem o jej dymisji" - uważa przedstawiciel opozycji.

Reklama

Premier Donald Tusk przyznał za to, że nie spodziewał się "żadnej bomby" po raporcie Julii Pitery. Co więcej, po jego opublikowaniu czuje satysfakcję, bo okazuje się, że niezależnie od tego, kto jest premierem, miknistrowie rzadko kiedy nadużywają kart służbowych.

Tusk zapewnił, że on sam nie używa karty służbowej. I dał słowo, że można bez niej funkcjonować. Na pytanie, czy ministrowie mają służbowe karty Tusk poinformował, że jeśli chodzi o jego rząd to wiekszość ministrów nie ma takich kart. "To nie jest niezbędna rzecz, żeby dobrze funkcjonować. Karta kredytowa jako taka oczywiście, ale nie służbowa" - oświadczył Tusk.

O dziwo wtóruje mu Jacek Kurski. "Przewrotnie powiem, że jestem zażenowany uczciwością mojej partii" - mówi dziennikowi.pl. I dodaje: "No chyba racje mają ci, którzy - jak słyszałem - nazywają panią minister <Pitera-Picera>. Słyszałem to nawet z od kolegów z Platformy, choć - jak przyznaję - nieładnie jest nabijać się z nazwisk. Ale raport to bzdety"

Zaś Joachim Brudziński przypomniał, że Julia Pitera od dawna zapowiadała, jakie nieprawidłowości obnaży raport. "Jego opublikowanie pokazało, że Polacy z własnych kieszeni nie powinni płacić na utrzymanie Julii Pitery i jej stanowiska" - powiedział Brudziński dziennikowi.pl.

Z ujawnionego dziś dokumentu wynika, że ministrowie i ważni urzędnicy za rządów partii Jarosława Kaczyńskiego wydali ze służbowych kart kredytowych 20 tysięcy złotych na prywatne zakupy. Jednak 95 procent tych pieniędzy już zwrócono.

Ale posłowie Platformy Obywatelskiej kontratakują. "Strona pisowska może sobie mówić co chce, bez przerwy tylko domaga się jakichś dymisji" - mówi dziennikowi.pl lekceważąco Stefan Niesiołowski. I zaraz dodaje oskarżycielsko: "Raport pokazuje marność urzędników PiS. To kompromitujące. Jak można być tak małostkowym, fundować sobie jakieś drobne rzeczy, przedziwne drobiazgi za publiczne pieniądze. To jest zgroza i obrzydliwa łapczywość" - ocenia stanowczo.

Reklama

Zdaniem Niesiołowskiego, ludzie wymienieni w raporcie Pitery już nigdy nie powinni pełnić żadnej publicznej funkcji. "Żałosne skąpstwo poprzedniej ekipy, która działała na zasadzie: wsadzę łapę do publicznej kasy i wyszarpię choć kilka złotych" - dodaje Stefan Niesiołowski, który rzadko miarkuje swoje słowa.

Jednak inni politycy PO jak ognia unikają odpowiedzi na pytanie: czy raport Julii Pitery spełnia oczekiwania. Zbigniew Chlebowski, szef klubu Platformy Obywatelskiej, powiedział tylko, że jest przeciwnikiem wydawania publicznych pieniędzy.

Zapowiadany od wielu miesięcy raport Julii Pitery o wydatkach ze służbowych kart kredytowych poprzedniego rządu miał być sensacją. Ale opublikowany właśnie dokument ma zaledwie sześć stron i sprowadza się do wyliczenia kilku drobnych wydatków ministrów PiS. W dodatku w zdecydowanej większości już zwróconych przez urzędników.

Według raportu, całe wydatki z kart członków rządu PiS wyniosły 1,4 miliona złotych, z czego na cele prywatne - około 20 tysięcy złotych. 95 procent tej kwoty została zwrócona.

Co kupowali sobie urzędnicy? Według raportu, ważny urzędnik w gabinecie Prawa i Sprawiedliwości zajadał się za służbowe pieniądze kalmarami w sosie aioli. Inny zafundował sobie spinki do mankietów za ponad 600 złotych.

Z raportu wynika, że obroty na kartach nie przekroczyły przyznanych miesięcznych limitów.