List otwarty do delegatów na kongres Prawa i Sprawiedliwości:
Tych, którzy tracą czas, czas w końcu straci
Drogie Koleżanki, Drodzy Koledzy,
Na kongresie naszej partii macie określić więcej niż jej nowy program. Będziecie decydować o jej przyszłości. Choć decyzją prezesa Jarosława Kaczyńskiego zostałem z naszej partii formalnie wykluczony, nadal czuję się w sumieniu jej członkiem i chcę wpływać na jej losy. Sądzę, że mam moralne prawo skierowania do Was listu jako współtwórca partii, twórca jej nazwy, polityk, który przez krótki czas jej dotychczasowego istnienia odgrywał w niej istotną rolę. Chcę się z Wami podzielić moimi obawami i nadziejami.
Uważam, że debatując nad przyszłością partii, powinniście odpowiedzieć na dwa kluczowe pytania: jaki czas przyszedł dla Polski i w jakim stanie jest Prawo i Sprawiedliwość?
Pozwólcie, że zacznę od sprawy najważniejszej - Polski. Polska nie jest w czasie złym, ale jedno jest pewne - skończył się dla Polski czas łatwy, który trwał przez ostatnie kilkanaście lat. Nastał czas trudny. Świat, Europa, nasi sąsiedzi wkraczają w okres kryzysu gospodarczego, który dotknie także nas. Nie tak daleko Rosja wydała i wygrała klasyczną, terytorialną wojnę konwencjonalną, dokonując zaboru terytorium Gruzji - zaprzyjaźnionego z nami, zorientowanego na obszar euroatlantycki, państwa. Rosja zastosowała wobec naszego sąsiada i Europy szantaż energetyczny. Skończyła się epoka postzimnowojennego spokoju. Na naszych oczach zaczyna się nowy, trudny XXI wiek.
Kiedy zaczyna się czas trudny, w narodzie, we wspólnocie politycznej pojawia się naturalna potrzeba przywództwa. Przewodzić to coś innego, niż tylko rządzić. We wspólnocie politycznej przywództwo wyłania się poprzez system polityczny. Przywódcy polityczni to nie tylko - czy nie przede wszystkim - ludzie, ale także formacje polityczne, które reprezentują i w których mają oparcie. W demokratycznym systemie politycznym zbiorowym przywódcą jest partia polityczna.
PiS jest jedyną partią, która będzie w stanie skutecznie ubiegać się o przywództwo, jeśli tylko przemyśli swoje błędy i dokona wewnętrznej reformy
I z tego punktu widzenia trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy jest partia, która - taka, jaka jest obecnie - będzie w stanie zaspokoić potrzebę przywództwa pojawiającą się wraz z nadejściem trudnego czasu?
Odpowiedź na to pytanie brzmi: takiej partii obecnie nie ma. Nie są takimi partiami SLD i PSL. Obie operują w dużych, ale specyficznych niszach polityczno-społecznych i już choćby z tego powodu nie mogą ubiegać się o narodowe przywództwo.
Partią narodowego przywództwa nie była, nie jest i nie będzie Platforma Obywatelska. Nie odmawiam wielu jej członkom i działaczom patriotyzmu, kompetencji, dobrych intencji. Daleki jestem od oceny, którą sformułował polityk najbardziej dziś w PiS znaczący, że PO prowadzi świadomą politykę dezintegracji narodu polskiego. Niemniej jest to partia, której błazeńskimi twarzami są panowie Niesiołowski i Palikot; jest to partia, która w wielu dziedzinach - np. emerytur kapitałowych - działa tak, jakby realizowała zlecenia potężnych instytucji finansowych. I jest to partia, która obezwładnia i paraliżuje organy państwa powołane do walki z korupcją, która w Polsce odżywa.
A przede wszystkim jest to partia, której podstawowe przesłanie zostało sformułowane w czasie dobrym i łatwym, a już minionym: jest dobrze, tylko pozbądźmy się PiS, a będzie jeszcze lepiej, a przy tym lekko, łatwo i przyjemnie. To lekkie przesłanie najpełniej symbolizuje szef Platformy Donald Tusk; kto nie wiedział, ten się już dowiedział, że nie jest to premier na trudne czasy. Odwołując się do komedii Aleksandra Fredry, najkrócej Donalda Tuska można określić jako wielkiego człowieka do małych interesów, a jego partię jako wielką partię małych gierek. Taka formacja może z wcześniejszego wyroku wyborców rządzić, ale nigdy nie zdobędzie narodowego przywództwa.
Niestety, w obecnym stanie rzeczy także Prawo i Sprawiedliwość nie jest zdolne do sięgnięcia po polityczne przywództwo narodowe. PiS jest jednak w mojej opinii jedyną partią, która będzie w stanie się o nie skutecznie ubiegać, jeśli tylko przemyśli swoje błędy i dokona wewnętrznej reformy oraz modyfikacji swojego podstawowego przesłania. I nie należy się łudzić, że zabiegi z dziedziny makijażu politycznego w rodzaju „chowania” jednych posłów, a wysuwania na plan pierwszy innych lub na odwrót, wiele zmienią.
Nie należy się też łudzić, że wiele zmieni dokonana w Klarysewie praca programowa, która ma zaowocować uchwaleniem stustronicowego programu, bo tego typu program funkcjonuje w obrębie przesłania, a przesłania partia nie pisze, ale tworzy setkami decyzji i działań składających się na spójną politycznie całość. A przesłanie, które kierownictwo PiS wytworzyło po wyborach 2007 roku, działa przeciwko partii.
Po pierwsze PiS jest postrzegane jako partia sztywna, nieelastyczna, kochająca Polskę, ale obrażona na Polaków. PiS nie przemyślało przyczyn porażki wyborczej, jedyna diagnoza, jaka została sformułowana, to: przegraliśmy, bo środki masowego przekazu były przeciwko nam. Jest prawdą, że PiS i rząd Jarosława Kaczyńskiego były przedmiotem największej po 1989 roku kampanii insynuacji, nienawiści, kalumni i pomówień ze strony większości środków masowego przekazu. Jest prawdą, że musiało to mieć i miało wpływ na wynik wyborów.
Ale jest też prawdą, że partia, która po przegranych wyborach mówi: przegraliśmy tylko dlatego, że media były przeciwko nam, mówi jednocześnie: nie popełniliśmy żadnych błędów, a wy, wyborcy, daliście się ogłupić gazetom i telewizji. Otóż popełnialiśmy błędy i w treści decyzji politycznych, i w politycznej technice rządzenia. Niektóre z nich ja popełniałem, ale nie byłem w tym osamotniony. Tym, czego potrzebuje partia i czego oczekują od nas Polacy, jest jasny sygnał: nauczkę, którą jako rozumni ludzie daliście nam przy urnach wyborczych, traktujemy poważnie.
Po drugie negatywnym elementem przesłania wytworzonego ostatnio przez kierownictwo PiS jest ugruntowane przekonanie, że są rozumne powody, by się PiS u władzy obawiać. Nie chodzi przy tym o brednie o „państwie Stasi i Securitate”; w ciągu ostatniego roku czarna legenda o „policyjnym państwie PiS” rozsypała się, ale jej twórcy wcale nie zostali w opinii publicznej ośmieszeni i skompromitowani.
Stało się tak dlatego, że pojawiły się nowe powody, by większość obywateli wyborców obawiała się zdobycia władzy przez naszą partię. Ten powód to obawa przed instrumentalnym potraktowaniem, to utrata wiarygodności w roli partii zaufania. Nie można bowiem traktatu lizbońskiego ogłaszać za olbrzymi sukces, a następnie zapowiadać wprowadzenie dyscypliny klubowej w głosowaniu przeciw traktatowi, później zaś, po trzech tygodniach, głosować za ratyfikacją traktatu; nie można przypuszczać frontalnego ataku na rząd za przedłożenie ustawy o emeryturach pomostowych, która, jeśli chodzi o założenia, jest w 100 proc. zgodna z tym, co przygotował rząd Jarosława Kaczyńskiego, a jeśli chodzi o szczegóły - zgodna w 90 proc.
Bombardowany takimi komunikatami politycznymi wyborca dochodzi do wniosku: ci ludzie powiedzą wszystko i zrobią wszystko, żeby zdobyć władzę, a potem liczyć się ze mną nie będą. Nie ma przywództwa narodowego bez głęboko zakorzenionego zaufania publicznego. PiS musi je odzyskać.
Po trzecie warunkiem osiągnięcia przez PiS przywództwa politycznego jest przerwanie właśnie przez nas zaklętego kręgu jałowości konfliktu politycznego. Jałowość i jarmarczność konfliktu politycznego została wpisana w plan PO - najpierw zdobycia władzy, a potem rządzenia. Zgodnie z zapowiedziami Donalda Tuska przy rządzie PO miało być nadal dobrze, ale też przyjemnie, bo nie będzie strasznego PiS.
I przez pierwszy rok było przyjemnie, a konflikt polityczny rozgrywano w jarmarcznej budzie, gdzie dobra PO okładała lagą zły PiS. Niestety, kierownictwo PiS ochoczo przyjęło rolę wyznaczoną przez reżysera tego spektaklu. Ponieważ w kraju działo się dobrze, to poza twardymi sympatykami PiS reszta publiczności reagowała na widowisko bez żadnego niepokoju: dominowało przekonanie, że to tylko spektakl, rozrywka, choć może nie najwyższego lotu.
Wraz z nadejściem trudnego czasu dla Polski zmienia się klimat w polityce i wokół polityki. Zaczyna wracać przekonanie, że polityka to sprawa poważna, że ma istotny wpływ na los Polaków - to już nie zabawa, tu chodzi o życie. Dlatego ta partia, która zdecydowanie, w sposób może i spektakularny, ale wiarygodny i konsekwentny, odrzuci obecną jałowość konfliktu politycznego i wystąpi z wielkim projektem przywrócenia polityce jej powagi, uzyska tytuł do ubiegania się o przywództwo polityczne.
To przywrócenie powagi to w naszych warunkach odwołanie się do prostego faktu: społeczeństwo i polityka mają, jak bóg Janus, dwie twarze: konfliktu i współdziałania. Spór jest niezbędnym elementem demokratycznej polityki. Powaga polityki polega miedzy innymi na tym, że spierające się partie są w miarę zgodne co do tego, na których obszarach spór jest nastawiony na porozumienie i w konsekwencji współdziałanie, a na których jest uzasadnieniem konfliktu, który rozstrzygają nie politycy między sobą, ale wyborcy.
Z tego, że spór o politykę karną i organizację prokuratury ma charakter głębokiego konfliktu, nie wynika, że spór o wykorzystanie funduszy europejskich nie może prowadzić do porozumienia; radykalna niezgoda co do emerytur kapitałowych i wysokości deficytu budżetowego nie powinna uniemożliwiać nastawienia na porozumienie w kwestiach polityki międzynarodowej i bezpieczeństwa narodowego.
Mam nadzieję, że Prawo i Sprawiedliwość sformułuje i narzuci rządowi Donalda Tuska i PO swoją wizję prowadzenia polityki w Polsce, swoją propozycję obszarów porozumienia i konfliktu, pozbawianą zarówno obłudy „polityki miłości”, jak i histerii oraz oskarżeń o świadomą dezintegrację narodu polskiego. PiS jest Polsce potrzebny jako opozycja skuteczna, która w walce, sporze i konflikcie narzuci biernemu układowi rządzącemu inicjatywy konieczne dla Polski i Polaków.
Powrót PiS do wielkości nie dokona się bez wewnętrznej reformy partii - także głębokich zmian statutowych. Polityczne słabnięcie PiS nie było jednorazowym aktem, ale rozciągniętym w czasie procesem. Proces ten umożliwiła obecna struktura statutowa partii, przyjęta kiedyś za zgodą działaczy - także moją - w sytuacji nadzwyczajnej: lepienia PiS z różnych, niekiedy mocno wobec siebie zdystansowanych, środowisk ideowych i politycznych.
W takich okolicznościach uznaliśmy, że jeden człowiek, prezes partii, pan Jarosław Kaczyński, ma być nie tylko zwornikiem partii, ale także potężnym jednoosobowym ośrodkiem zapewniającym jej spójność i dyscyplinę. Ci, którzy wyrazili zgodę na takie rozwiązanie (wielu z nich zostało z PiS wypchniętych, skreślonych lub wydalonych), żyli ciągle z pamięcią traumy lat 90.: centroprawicy i prawicy rozbitej, niezdolnej do stworzenia skutecznej formacji politycznej.
Nie żałuję tamtej decyzji, ale wiem, że była ona obciążona błędem w postaci braku jakichkolwiek zabezpieczeń przed nadużyciem potężnej władzy przez prezesa partii. Max Weber zwracał uwagę, że ten, kto uprawia politykę, zaczyna grę z demonami, i dlatego żaden człowiek nie zasługuje na to, by w polityce zaufać mu całkowicie i bez jakichkolwiek zabezpieczeń. Potężna władza nieograniczonego dyscyplinowania członków partii była przez pewien czas wykorzystywana przez pana Jarosława Kaczyńskiego dla dobra partii i w sposób racjonalnie umiarkowany.
Od dwóch lat została ona sprywatyzowana i działa przeciw interesom partii, a na rzecz zabezpieczenia i umocnienia pozycji politycznej prezesa. Do środka partii zostały przez to wprowadzone przez jej prezesa osłabiające ją wirusy: lęku, wzajemnej nieufności, oportunizmu, klientyzmu. Głęboko wierzę, że te negatywne cechy nie zdominowały w sposób nieodwracalny funkcjonowania PiS, ale partia jest chora i trzeba ją uzdrowić.
O jakiej reformie mowa? Przede wszystkim przepisów statutu określających tryb i metody dyscyplinowania członków partii i organizacji partyjnych. Chodzi o nagminną praktykę skreślania członków z powodów politycznych. Przepisy statutu o skreśleniu mówią o kwestiach łatwo sprawdzalnych i „technicznych”: śmierci, ubezwłasnowolnieniu, skazaniu za przestępstwo popełnione z niskich pobudek, niepłaceniu składek. Każda partia musi mieć takie przepisy.
Ale jednocześnie w katalogu powodów skreśleń znajduje się „postępowanie sprzeczne z celami PiS”, a więc zasadniczo ocenne. Właśnie dzięki odwołaniu się do tego przepisu przeprowadzono w niektórych okręgach masowe czystki partyjne z motywów intryganckich: zdziesiątkowano organizację warszawską i unicestwiono organizację wałbrzyską. W niektórych innych okręgach partyjnych chwilowa większość w zarządzie skupiona wokół prezesa wycina w ten sposób konkurencję. W ciągu ostatniego roku zjawisko posługiwania się artykułem o skreślaniu z list partii w celu pacyfikacji wewnętrznych oponentów lub ludzi niewpisujących się w centralny lub lokalny układ wewnątrzpartyjnego klientyzmu politycznego przybrało charakter quasi-masowy.
Tam, gdzie chodzi o dyscyplinowanie organizacji okręgowych, Zarząd Główny partii działa, rażąco naruszając statut. Rozwiązano zarządy: warszawski i wałbrzyski, oraz powołano pełnomocników „na czas do najbliższych wyborów”. W okręgu warszawskim przekładano kilkakrotnie wybory i swoisty stan zawieszenia trwa ponad rok. Statut zaś wyraźnie stwierdza, że pełnomocników okręgowych w sytuacji rozwiązania zarządu można ustanowić na czas określony. Wieloma innymi zarządami rządzi strach przed zawieszeniem lub rozwiązaniem.
Kolejnym narzędziem służącym do pacyfikacji i obezwładniania partii jest art. 29 statutu PiS („Prezes PiS może zawiesić członka w jego prawach w razie uzasadnionego przypuszczenia, iż naraził on dobre imię lub działał na szkodę PiS /… /”). Artykuł ten zastosowano wobec kilkunastu lub kilkudziesięciu osób - posłów oraz członków władz; ja stałem się najbardziej znaną jego ofiarą. Umożliwia on dowolną ingerencję pana Kaczyńskiego w skład wszystkich ciał uchwałodawczych, wykonawczych, nadzorczych, dyscyplinarnych i zgromadzeń wyborczych PiS, nieograniczoną w żaden sposób co do skali, czasu trwania, głębokości i zakresu. Teoretycznie jest nawet możliwe zawieszenie w prawach członka PiS przez prezesa PiS wszystkich członków partii poza osobą pełniącą funkcję prezesa PiS.
Kiedy byłem jeszcze formalnie członkiem PiS (choć zawieszonym przez pana Kaczyńskiego), w pismach skierowanych do Komitetu Politycznego i Komisji Rewizyjnej zwracałem uwagę na dwa niebezpieczeństwa: wewnętrzne, związane z zamieraniem życia wewnątrzpartyjnego, oraz zewnętrzne - w postaci stworzenia prawnych możliwości przeprowadzenia niszczącego ataku na PiS. Nic to nie dało. Teraz zwracam się do kongresu mojej partii.
Drugim obszarem wymagającym pilnej reformy jest odzyskanie przez inne niż prezes partii ciała statutowe podmiotowości politycznej. Obecnie skład najważniejszych w polityce bieżącej ciał partii: Zarządu Głównego i Komitetu Politycznego, określa de facto jednoosobowo pan Kaczyński: członkowie komitetu są powoływani na jego wniosek, a prezesi okręgowi stanowiący podstawowy skład zarządu także powoływani są na jego wniosek.
Ponieważ władze partii składają się z osób w pełni zawisłych od prezesa, to partia jest pozbawiona podmiotowości politycznej i stanowi tylko narzędzie dla swego prezesa. Najpilniejszą sprawą jest upodmiotowienie prezesów okręgowych: powinni oni być wybierani na zjazdach, a nie powoływani na wniosek. Donald Tusk sprawnie rządzi Platformą Obywatelską, nie korzystając z protezy, którą obecny prezes PiS uznaje za niezbędną.
Trzecim niezbędnym przedsięwzięciem jest rozwiązanie przez PiS problemu, jaki obecnie stanowi dla partii jej prezes, pan Jarosław Kaczyński. To osoba niesłychanie dla PiS ważna, a jednocześnie polityk, który w celu zapewnienia sobie niekontrolowanego władztwa nad partią osłabia ją i, jeśli się go nie powstrzyma, nadal ją będzie osłabiał. Partia powinna wskazać panu Kaczyńskiemu rolę i miejsce, w którym jego wielkie polityczne zalety będą mogły Polsce i PiS służyć, a też niemałe wady nie będą mogły szkodzić.
Poszukując rozwiązania tego kluczowego problemu, warto sięgnąć do starorzymskiego rozróżnienia na potestas i auctoritas. „Cum potestas in populo, auctoritas in senatu sit” - władza należy do ludu, a autorytet spoczywa w Senacie. Rzymskie auctoritas to „więcej niż rada, a mniej niż rozkaz”, to „rada, którą niebezpiecznie jest zlekceważyć”. Obecnie w PiS auctoritas i władza skupione są w jednej osobie. Taka koncentracja władzy zdemoralizować może nawet świętego, a o panu Kaczyńskim można powiedzieć wiele dobrego, ale nie to, że jest święty.
W kategoriach polityczno-statutowych proponowana reforma oznacza upodmiotowienie Zarządu Głównego i zarządów okręgowych oraz przewodniczącego Zarządu Głównego, który musi samodzielnie kierować jego pracami, a nie - jak stanowi statut - jako siła pomocnicza prezesa partii.
Koleżanki i Koledzy,
wierzę w wielki potencjał polityczny i intelektualny członków i działaczy PiS, który został zablokowany przez dysfunkcjonalną obecnie strukturę statutową naszej partii. Jestem przekonany, że jeśli PiS odrzuci te blokady, to jego członkowie skierują partię z powrotem na drogę politycznej chwały. Jestem realistą i wiem, że pożądany przełom nie dokona się podczas najbliższej tury kongresu. Ale już dziś trzeba rozpocząć dyskusję po to, by zakończyć ją uchwałami i decyzjami na kolejnej turze kongresu, którą zapewne trzeba będzie zwołać na jesieni tego roku. Trzeba zacząć pracować politycznie i intelektualnie już teraz, byśmy nie musieli powtórzyć za szekspirowskim Ryszardem II: „traciłem czas, a teraz czas mnie traci”.
Życzę Wam owocnych obrad. Sercem i myślą będę z Wami.
Wasz Ludwik Dorn
>>>Skomentuj ten tekst. Weź udział w dyskusji naszych internautów na temat listu Ludwika Dorna
Wygrubienia w tekście pochodzą od redakcji. List Ludwika Dorna jako pierwsza w całości opublikowała dzisiejsza "Rzeczpospolita" na swoich stronach internetowych.