Kuroniówka, pani "stop", sądy 24 godzinne, matura giertychówka - to dowody na to, że polityków pamiętamy z ich czasami szalonych przedsięwzięć nawet po wielu latach.

Są jednak politycy, którzy nie wybrali sobie jednej sztandarowej sprawy, ale obietnicami sypią jak z rękawa, brakiem umiaru przyprawiając o ból głowy ministra finansów.

To przypadek minister zdrowia Ewy Kopacz. Bezpłodnym małżeństwom obiecała refundacje in vitro, lekarzom, że będą zarabiać po 11 tysięcy, a zapracowanym kobietom, że badania mammograficzne i cytologiczne zrobią obowiązkowo jako okresowe. Okazało się, że to bajki, których spełnić się nie da.

Od tego czasu pani minister obietnic się wystrzega. A szkoda. Bo taką sprawą do pilnego załatwienia są bezpłatne znieczulenia przy porodzie. Teraz stać na nie tylko krezuski. Inna sensowna sprawa, to szczepionki przeciwko rakowi szyjki macicy, którymi można uratować życie tysięcy Polek.

Jednak nic z tego nie będzie - pani minister o to nie zawalczy, bo za nic nie chce już składać obietnic. Szkoda. Chodzi o 50 mln. zł. Czyli znacznie mniej, niż pani prezydent Warszawy, a zarazem koleżanka pani minister z tej samej partii, Hanna Gronkiewicz-Waltz dała na nagrody dla swoich urzędników.

A może obie panie mogłyby połączyć siły? Złożyć wspólnie obietnice, a potem spełnić? Wtedy kobiety na pewno by o nich nie zapomniały.