Choć to połowa listopada, przez następne dwa tygodnie w stolicy będzie naprawdę gorąco. Różnica głosów oddanych w wyborach na Hannę Gronkiewicz-Waltz z PO i Kazimierza Marcinkiewicza z PiS jest tak niewielka, że to, kto usiądzie na stołku prezydenta Warszawy, wcale nie jest pewne.

Na pewno zdecydują o tym wyborcy, którzy w pierwszej turze głosowali na innych kandydatów. O ile śladowe wręcz poparcie dla Wojciecha Wierzejskiego z LPR i innych przegranych nie ma praktycznie żadnego znaczenia, to wciąż na wyborczym rynku do zgarnięcia jest potężna siła - ponad 20 proc. warszawiaków, którzy głosowali na Marka Borowskiego.

I tu zaczyna się cały spektakl. Borowski chce ugrać dla siebie i lewicy - zachwyconej tak wysokim wynikiem - kilka punktów. I namawia Platformę na wspólną wojnę z PiS. "Generalny cel centrolewicy i mój to przede wszystkim odsunąć od władzy - tam, gdzie to możliwe - PiS, Samoobronę i LPR. Uważamy, że to koalicja szkodliwa dla Polski. Jeśli PO będzie chciała się przyłączyć do tego, to dobrze, to ułatwi nam rozmowy" - tłumaczy Borowski.

Od tego uzależnia swoje poparcie dla Gronkiewicz-Waltz. Jednocześnie zaprzecza plotkom, że w zamian za poparcie miałby zostać wiceprezydentem Warszawy, u boku kandydatki PO.

Marcinkiewicz ciągnie Platformę w drugą stronę. "Koalicja PO i PiS to wielka szansa dla Warszawy" - kusi. "Jest możliwość utworzenia wielkiej koalicji warszawskiej na rzecz rozwoju Warszawy" - dodaje. Jednocześnie ma propozycję dla tradycyjnie lewicowego elektoratu. Obiecuje, że zajmie się sprawami socjalnymi. "To dobra odpowiedź na oczekiwania takich wyborców" - ocenia.

Dla Platformy wyborcza walka będzie trudniejsza niż dla Prawa i Sprawiedliwości. Romans z lewicą może odbić się tej partii czkawką, zwłaszcza że w stołecznej PO jest silna frakcja zwolenników koalicji z PiS.