Marek Migalski nie może zrozumieć, dlaczego osoby odpowiedzialne za kampanię wyborczą szefa PiS nie zostały docenione przez prezesa partii. "Sobotnie decyzje oznaczają, że Jarosław Kaczyński w dalszym ciągu wyznaje zasadę, iż ponad przymioty intelektu ceni cnotę lojalności" - oskarża. Swój żal wyrzuca w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".

Reklama

"Jeśli kampania prezydencka Jarosława Kaczyńskiego była dobra, to ludzie, którzy za nią odpowiadali, powinni być za to publicznie wynagrodzeni. Albo to była zła kampania, wtedy ci sami ludzie powinni być publicznie ukarani i pozbawieni swoich funkcji. Jeśli władze partii uznały kampanię za udaną i rozszerzającą poparcie dla nas na nowe środowiska, to trzeba zadać pytanie, gdzie są teraz ludzie ją prowadzący. Czy to są ci, którzy dostali nominacje?" - były politolog, a teraz europoseł PiS pyta retorycznie.

Migalski pytany, czy nie obawia się zemsty ze strony Jarosława Kaczyńskiego za swoje słowa, odpowiada: "Jeśli to, co mówię, jest nieprawdziwe i głupie, to tak jak dezertera w czasie wyprawy wojennej należy mnie poćwiartować. A jeśli to rzeczy prawdziwe i słuszne, to oczekuję mis pełnych mięsiwa i tuzina dziewic".

Odnosząc się do wyboru Beaty Szydło na wiceprezesa PiS, Migalski przyznaje, że do tej pory nawet o niej nie słyszał. "To na swój sposób pozytywne i optymistyczne. Widać każdy z nas nosi buławę w plecaku" - ironizuje europoseł.