Marek Migalski, który do tej pory skupiał się głównie na mówieniu i pisaniu o sytuacji w PiS, tym razem ostro krytykował zarówno rząd, który określił "nie-rządem Tuska", jak i nowego prezydenta. "Jedyną siłą, która może pokonać PO i odsunąć od władzy tych gnuśnych, niekompetentnych, leniwych nieudaczników, którzy przez trzy lata zrobili to, co dobry rząd byłby w stanie zrobić przez trzy miesiące jest PiS" - zapewniał w rozmowie z Onet.pl.
Pytany o zarzuty wobec prezydentury Bronisława Komorowskiego, wymienił m.in. zamieszanie wokół krzyża pod Pałacem Prezydenckim, a także słowa prezydenta na temat Gruzji. "To wszystko i ostatnie 20 lat, nie odbierając mu oczywiście zasług przed 1989 r., świadczy o tym, że w Komorowskim reinkarnuje się postkomunizm" - podsumował Migalski.
Mówiąc o rządzie, stwierdził, że gabinet Donalda Tuska, nie rządzi, a jedynie administruje, absolutnie się nie przemęczając. "Gdybyśmy byli królestwem Norwegii, albo księstwem Lichtensteinu, to tego typu rząd byłby rewelacyjny, bo w dobrze naoliwionym mechanizmie nie trzeba niczego zmieniać. Bronisław Komorowski mógłby wtedy jeździć na polowania, podkręcać wąsa i opowiadać dykteryjki z czasów kiedy był skautem, czy harcerzem" - ironizował europoseł PiS.
Migalski odpowiedział też swoim krytykom w szeregach PiS, którzy zrugali go za list otwarty do prezesa partii. "Znalazło się kilku nadgorliwców w PiS, którzy wyskoczyli jak Filip z konopi, a jeden ogłosił nawet, że to jest już mój koniec w PiS. Coś się chyba chłopcu pomyliło uznał, że to on jest prezesem" - mówił. Docenił też brak komentarza ze strony samego Jarosława Kaczyńskiego. Bo, jak tłumaczył, listy się czyta i o nich myśli, a nie je komentuje.
Wspominał, że na jednym z posiedzeń klubu PiS, po innej krytyce partii, Kaczyński miał powiedzieć, że Migalski nie zna się na polityce. "Żartowałem wówczas, że jest coraz lepiej, bo awansowałem w PiS z niegodziwca na tępaka. Ale to już chyba mamy za sobą i liczę na współpracę i dobrą rozmowę z koleżankami i kolegami z partii" - zapewniał.