Sąd Okręgowy w Warszawie kontynuował w poniedziałek cywilny proces, który lider PiS wytoczył Giertychowi za jego słowa, że gdy Kaczyński był premierem, zbierał "haki" na innych polityków. "To są kłamstwa, niemające faktycznych przesłanek" - replikował wtedy Kaczyński. "Nie było żadnych teczek, nie było żadnych akcji ad personam wobec kogokolwiek" - zapewniał szef PiS, zapowiadając pozew wobec Giertycha.
Także Giertych (w czasie koalicji PiS-Samoobrona-LPR wicepremier i minister edukacji, obecnie adwokat) pozwał J.Kaczyńskiego za to, że b. premier - zaprzeczając zarzutowi - oskarżył go o kłamstwo. Procesy toczą się oddzielnie. W obu powodowie żądają od adwersarzy publikacji przeprosin m.in. w telewizjach, czego koszt może wynieść kilkaset tysięcy zł. Aby nie przegrać procesu o ochronę dóbr osobistych, pozwany musi dowieść, że jego słowa były prawdziwe albo wykazać, że jego działanie nie było bezprawne, bo działał w interesie publicznym.
Przyczyną obu procesów są wypowiedzi ze stycznia zeszłego roku, gdy Giertych powiedział, że jednym z powodów, dla których wyszedł z rządu PiS-Samoobrona-LPR, było to, że Kaczyński "zbierał +haki+" na konkurencyjnych polityków. Miał - według Giertycha - m.in. na głos zastanawiać się, jak zareaguje Grzegorz Schetyna, gdyby aresztować jego żonę. Według Giertycha forma "zbierania +haków+" na Donalda Tuska "była obrzydliwa", a dane te dotyczyły spraw "bardzo odległych, z przeszłości". Według niego wszyscy politycy PO mieli założone teczki przez PiS.
W poniedziałek przed sądem zeznawali dwaj świadkowie wezwani na wniosek Kaczyńskiego - b. szef CBA 45-letni Mariusz Kamiński i 41-letni Bogdan Święczkowski, prokurator Prokuratury Krajowej w stanie spoczynku, obecnie radny sejmiku województwa śląskiego wybrany z list PiS.
Według Kamińskiego nigdy się nie zdarzyło, by Kaczyński namawiał go lub kogokolwiek, w obecności szefa CBA, do zbierania kompromitujących informacji o politykach. "Nawet sobie nie wyobrażam takich rozmów. Nie spotkałem się też, aby w naszym środowisku politycznym mówiło się o takich jego zachowaniach" - zapewniał Kamiński, który dodał, że takie żądanie byłoby dla niego "niedopuszczalne ze względów prawnych i moralnych".
Kamiński zeznał, że zdarzało się, iż rozmawiał z Kaczyńskim o różnych sprawach, w których przewijały się nazwiska polityków, ale "nie było ważne, skąd się wywodzą". Pytany o aferę gruntową, w wyniku której stanowisko wicepremiera i ministra rolnictwa stracił lider Samoobrony Andrzej Lepper, Kamiński podkreślał, że informował o sprawie premiera, bo chodziło nie tyle o polityka, co o członka rządu. "Z tego samego powodu poinformowałem premiera o korupcyjnych podejrzeniach wobec ministra sportu Tomasza Lipca, który był przecież rekomendowany do rządu przez PiS" - dodał b. szef CBA.
Według niego na spotkaniach z premierem dotyczących różnych spraw problemowych, "nazwiska z reguły nie padały". Kamiński zaprzeczył, by CBA badała sprawę rzekomych zleceń z PO dla firmy żony Grzegorza Schetyny. Mówił też, że CBA nie badało rzekomego finansowania kampanii wyborczej Michała Kamińskiego i Adama Bielana z pieniędzy europejskich.
Tych dwóch ostatnich spraw nie pamiętał też Święczkowski, b. szef ABW, drugi przesłuchiwany świadek, pytany o to przez prawników Giertycha. "Ale nie wykluczam, że ABW wykonywała w tych sprawach jakieś czynności śledcze na zlecenie prokuratury" - dodał. Święczkowski również zaprzeczył, by J. Kaczyński kiedykolwiek żądał od niego dostarczenia "haków" na polityczną konkurencję.
"Byłem szefem ABW, największej w Polsce służby specjalnej, która ma oficerów i agentów w każdej instytucji ważnej dla bezpieczeństwa państwa - także w kancelarii premiera. Gdyby dochodziło tam do jakichś takich zdarzeń, nieprawidłowości - na pewno bym o tym wiedział" - oświadczył Święczkowski, który przedstawił się jako "jedyny w III RP bezpartyjny i apolityczny szef cywilnych służb specjalnych".
Proces odroczono do 10 stycznia; wtedy będą przesłuchani kolejni świadkowie.