W tym roku premier spędza urlop w ośrodku narciarskim niedaleko włoskiego Predazzo. Polacy dowiedzieli się o tym z tabloidu, który opublikował zdjęcia premiera z cygarem i wyliczył koszty pobytu ośmiu ochroniarzy w Dolomitach.

Reklama

Donald był wściekły na siebie, bo to zdjęcie z cygarem to ewidentna wizerunkowa wtopa, i wściekły na BOR, że przyprawili mu gębę jakiegoś bonzy, który lubi się wozić, gdy on akurat nie znosi takiej ostentacji – mówi "Wprost" współpracownik szefa rządu.

Tusk wyjątkowo nie lubi BOR-owskiej świty. Zwłaszcza podczas urlopów. Rozmówcy tygodnika opisują narciarski wyjazd premiera w 2008 roku.

– To jest prywatny wyjazd i szef rządu nie życzy sobie obstawy – powtarzali wtedy współpracownicy Tuska.

Zapadła jednak decyzja, że trójka ludzi pojedzie jednak na miejsce i będzie ochraniać Tuska, ale tak, aby "obiekt” się nie zorientował.

– To była absolutna szopka. Najpierw musieliśmy ustalić miejsce pobytu. Gdy jakimś cudem uzyskaliśmy informacje i pojechaliśmy, to
musieliśmy się ukrywać. Kabaret – wspomina jeden z funkcjonariuszy.

Premiera śledziły na trasie dwa białe, zwyczajne samochody na nie-warszawskich numerach rejestracyjnych. – Jeździ po męsku, na autostradzie potrafi
grzać 190, a nawet 200 km/h
– przyznał we Wprost jeden z funkcjonariuszy.