O starcie Marcinkiewicza w wyborach do parlamentu z list Platformy spekuluje się od wielu miesięcy. Jednak nawet wczoraj były szef rządu kolejny raz temu zaprzeczał. Mówił, że ma posadę w Londynie i nie ma zamiaru starać się o miejsce na Wiejskiej.

Jednak według informatorów "Życia Warszawy", Marcinkiewicz wcale nie musi kandydować w wyborach, żeby przejść na stronę partii Donalda Tuska. Miałby być w takim wypadku twarzą kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej, samemu nie startując w wyborach.

Czołowy polityk PO opowiada gazecie: "Wiem od osoby, która negocjuje z byłym premierem, że ten oddał już legitymację PiS". Inny działacz Platformy dodaje: "Marcinkiewicz nie wystartuje w wyborach, ale będzie nas wspierał". To mogłaby być ta "polityczna bomba", którą na sobotę zapowiadał Donald Tusk.

Były premier podobno konsekwentnie wykręca się od odpowiedzi na pytanie, czy ma zamiar opuścić szeregi Prawa i Sprawiedliwości.

Nie można zapominać jednak, że nawet ostatnio pozwalał sobie na daleko idącą krytykę swoich partyjnych kolegów. Sugerował nawet, że ktoś wysoko postawiony w PiS chciał zlecić tajnym służbom podsłuchiwanie go, kiedy był premierem. Potem zrugał go za to publicznie Jarosław Kaczyński i Marcinkiewicz wycofał się ze swoich słów, ale wrażenie coraz większego dystansu dzielącego Marcinkiewicza od PiS pozostało.