Koalicja Obywatelska, Lewica i PSL-Kukiz’15 - choć startują osobno do Sejmu, porozumiały się co do wystawienia wspólnych kandydatów do Senatu. Tu nie było alternatywy, wspólni kandydaci to realny problem dla PiS - ocenia socjolog polityki Jarosław Flis. Gdyby powtórzyły się wyniki wyborów prezydenckich z drugiej tury, gdzie Andrzej Duda miał 51,55 proc., to opozycja – ze względu na przestrzenny rozkład elektoratu i zasadę "kto pierwszy na mecie" - mogłaby liczyć nawet na 57 mandatów senatorskich, a PiS na 43. A przypomnijmy, że rezultat Andrzeja Dudy to był najwyższy historycznie wynik PiS od zwycięstwa Lecha Kaczyńskiego w 2005 r. - zwraca uwagę ekspert.
O mandat senatorski ubiegać się będzie najpewniej Krzysztof Kwiatkowski. Były już szef NIK złożył wczoraj rezygnację. Do Senatu ma startować też szef sztabu PO-KO Krzysztof Brejza.
To, co jednak rzuca się w oczy, to brak znanych samorządowych nazwisk. Brakowało ich już zresztą na listach do Sejmu. Z reguły na kandydowanie decydują się radni, starostowie czy byli włodarze. I tak np. na listach KO do Sejmu znaleźli się były marszałek woj. śląskiego Wojciech Saługa czy radna sejmiku wielkopolskiego Joanna Jaśkowiak. Z list PSL i Kukiz’15 też wystartują radni i starostowie.
Najbardziej znani samorządowcy, którzy zgodnie z pierwotną koncepcją mieli stanowić lokomotywy list wyborczych opozycji, nie zdecydowali się na start. Dotyczy to także prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego, który jest w sztabie wyborczym KO i jeszcze niedawno sam sugerował, że może wystartować do Senatu.
Reklama
Niestety wszyscy się wycofali. Szczerze mówiąc, ja też wahałem się do ostatniej chwili. Pchając się do Warszawy, sporo ryzykuję. Ale doszedłem do wniosku, że skoro dałem słowo, muszę go dotrzymać. Głos samorządu musi być bardziej słyszalny w polityce krajowej - mówi nam prezydent Nowej Soli Wadim Tyszkiewicz, który zdecydował się startować do izby wyższej z własnego komitetu (i, jak liczy, z poparciem opozycji).
Co się stało, że zamiast szumnie zapowiadanego zrywu wyborczego samorządowców mamy tylko jego namiastkę? Z naszych rozmów wynika, że zdecydowało kilka czynników.
Chodzi m.in. o nowelizację kodeksu wyborczego ze stycznia tego roku. Zgodnie z nią wygaśnięcie mandatu wójta (burmistrza, prezydenta miasta) następuje wskutek wyboru na posła na Sejm, senatora albo europosła. Wielu samorządowców do momentu, w którym musieli już podjąć decyzję, nie zdawało sobie sprawy z nowych przepisów. Tak więc jeśli samorządowiec wystartuje w wyborach parlamentarnych i zdobędzie mandat np. w Sejmie, automatycznie straci fotel wójta. Wcześniej mógł startować do Sejmu i jeszcze po wyborach zdecydować, czy chce mandat poselski przyjąć, czy nie. Dziś taki wariant nie jest już możliwy.
To mogło spowodować, że co najmniej kilkunastu burmistrzów czy prezydentów miast odpuściło - przekonuje Wadim Tyszkiewicz. Z naszych informacji wynika, że te nowe zasady wyborcze miały istotny wpływ na decyzję prezydenta Rzeszowa Tadeusza Ferenca o rezygnacji ze startu z list KO. Oficjalnie prezydent mówi, że do rezygnacji namówili go m.in. mieszkańcy.
Kolejny powód to strach przed ewentualną zmianą władzy po ich odejściu do Warszawy. Wielu burmistrzów i prezydentów, choć mieliby większe szanse na wybór niż wójtowie, nie chciało zostawiać swojego miasta walkowerem dla rządowych komisarzy - mówi Krzysztof Iwaniuk ze Związku Gmin Wiejskich RP (ZGWRP). Dlaczego więc prezydent Wadim Tyszkiewicz zdecydował się na start? – Zrobiliśmy badania, z których wynika, że mam realne szanse na zdobycie mandatu, a mój zastępca ma równie duże szanse na zostanie prezydentem Nowej Soli, wygrywając z pisowskim nominatem. Pytanie, jak sytuacja będzie wyglądać, gdy w mieście pojawi się pisowski komisarz, który będzie sobie robił kampanię na koszt miasta i będzie szukać haków - zastanawia się. Czasami start samorządowców miał być blokowany przez "partyjne góry". Marszałek woj. lubuskiego Elżbieta Polak myślała o starcie do Senatu, ale Grzegorz Schetyna jej zabronił, bo trzeba byłoby wybrać nowego marszałka, a to wiązało się z ryzykiem, że stracimy województwo - twierdzi jeden z naszych rozmówców.
Wreszcie była kwestia indywidualnych ambicji. W Sejmie trzeba mieć większość. A jaki jest sens, by oddawać miasto i być w opozycji? – dopytuje Krzysztof Iwaniuk i wskazuje, że nadzieje co do poziomu zaangażowania samorządowców były „zbyt wielkie”. Pomysł samorządowego Senatu pojawiał się od wielu lat. Ale to wymagałoby raczej zmian w prawie, niż masowego startu samorządowców, którzy na co dzień mają zupełnie inne zadania - dodaje.