"Kiedy okazało sie, że mamy zeznawać w prokuraturze, Beata Sawicka i Mirosław Drzewiecki rozmawiali z nami i instruowali nas, jak mamy zeznawać" - to fragment zeznania świadka w śledztwie dotyczącym wyprowadzania pieniędzy z Platformy Obywatelskiej. Prowadzi je prokuratura, która sprawdza, czy młodzi działacze PO wystawiali umowy - zlecenia na osoby, które w rzeczywistości żadnych prac dla partii nie wykonywały.

Reklama

Jednak Mirosław Drzewiecki zapewnia dziennik.pl, że w ogóle nie było takiej rozmowy. "Nikogo nie instruowałem, nikomu nie nakazywałem, jak ma zeznawać. Kiedy dowiedziałem się od młodych działaczy PO, że mają zeznawać, powiedziałem im jasno, że mają mówić wszystko zgodnie z prawdą" - podkreśla polityk PO. I dodaje: "W tych rozmowach nie uczestniczyła Beata Sawicka. Jeśli były między nimi rozmowy, to ja nic o tym nie wiem. Moim zdaniem są to słowa przeciwko słowom osób, które były wzywane przez prokuraturę" - mówi Mirosław Drzewiecki.

"Jeśliby prokuratura miała jakiekolwiek wątpliwości w tej sprawie, to powinna mnie o to spytać, a tego nie zrobiła" - uważa Drzewiecki. "Nie było żadnego kontaktu śledczych ze mną" - podkreśla polityk wymieniany jako kandydat na ministra sportu w rządzie Donalda Tuska. "Nieprzypadkowo właśnie teraz w mediach pojawiają się te informacje, bo przecież śledztwo trwa już bardzo długo" - dodaje.

"Newsweek" twierdzi, że Beata Sawicka nakłaniała działaczy PO do tuszowania afery podczas zeznań w prokuraturze. To ta sama posłanka, którą tuż przed wyborami zatrzymało CBA za wzięcie łapówki.

Reklama

Teraz śledczy badają rolę posłanki PO w procederze wyprowadzania pieniędzy z tej partii. Już na początku roku posłankę obciążył jej były asystent - obecnie radny PO Łukasz Lorentowicz - pisze tygodnik.

"Nie mogłem milczeć. Wszystko powiedziałem prokuraturze" - tłumaczy Lorentowicz. Miał on być tzw. słupem i użyczał swojego konta bankowego do wyprowadzania pieniędzy z Platformy. "Dwaj działacze PO Marcin Rosół i Piotr Wawrzynowicz wystawiali fikcyjne zlecenia lub zawyżali ceny usług na rzecz partii. Potem partia płaciła za te zlecenia, a pieniądze trafiały na konta <słupów> - zwykle młodych wolontariuszy, którzy brali udział w kampanii prezydenckiej Tuska. Ci ostatni natomiast przesyłali pieniądze Rosołowi i Wawrzynowiczowi" - pisze "Newsweek".

I właśnie o tym opowiedział w prokuraturze Lorentowicz. Gdy dowiedziała się o tym Sawicka, kazała mu złożyć rezygnację z funkcji asystenta. "Jeśli wszedłeś między wrony, masz krakać jak one" - miała powiedzieć posłanka.

Reklama

Jak pisze "Newsweek", o sprawie wiedział zarówno Mirosław Drzewiecki, skarbnik PO, jak i Grzegorz Schetyna, sekretarz generalny Platformy. Zresztą pomysłodawcy wyprowadzania pieniędzy z PO pracowali właśnie dla tych dwóch polityków.

Według "Newsweeka", i Drzewiecki, i Schetyna mieli nakłaniać asystenta Sawickiej do milczenia. "Rzeczywiście, nakłaniano mnie, abym milczał" - przyznaje Lorentowicz.

O aferze finansowej w PO zrobiło się głośno we wrześniu. Wtedy prokuratorzy w całym kraju masowo wzywała na przesłuchania działaczy Platformy i wolontariuszy.