Odnosząc się do budżetowych planów rządu, prezydent Lech Kaczyński w sobotnich "Sygnałach dnia" powiedział, że niższe dochody to konsekwencja odejścia od koncepcji państwa twardego.
"Nie ma podstaw do tego, żeby tak spadały wpływy z podatku VAT. Trzeba uszczelnić system. Dlaczego jedni mają płacić VAT, a inni się finansować z tego, że go nie płacą?" - pytał Lech Kaczyński.
Pośrednio z prezydentem zgadza się szef klubu PSL. Zdaniem Stanisława Żelichowskiego trzeba zrobić wszystko, by wpływy budżetowe były jak największe. "Są jeszcze pewne możliwości w ściągalności podatków" - przyznaje.
>>>Wielka dziura budżetowa. Będzie rekord
"Ten deficyt to element czarnego PR" - twierdzi prezydencki doradca Adam Glapiński. Jego zdaniem już dziś wiadomo, że inflacja i wzrost PKB będą wyższe od założonych, a dodatkowo NBP wpłaci ok. 5 – 6 mld zł z zysku dzięki słabemu złotemu. Dlaczego więc minister tego nie zakłada? "Bo chce przyzwyczaić opinię publiczną do złego scenariusza, a w trakcie kampanii prezydenckiej Donalda Tuska pokazać, że dzięki jego rządowi jest dużo lepiej" - mówi Glapiński.
Podobne zdanie ma polityk PiS Joachim Brudziński. Według niego mamy do czynienia z budżetem wyborczym Donalda Tuska i rozdawnictwem publicznych pieniędzy.
Z wyborczą argumentacją opozycji nie zgadza się główny ekonomista BRE Banku Ryszard Petru. "Nie opłaca się rządowi przedstawiać specjalnie zbyt wysokiego deficytu, bo to ma przełożenie na reakcję rynku, na rentowność polskich obligacji, więc koszty przedstawienia tak wysokiego deficytu są wysokie" - przekonuje (pełny zapis rozmowy obok).
Zdaniem szefa SLD Grzegorza Napieralskiego projekt budżetu to kompromitacja rządu. Przypomina, że jeszcze niedawno premier Donald Tusk i minister Rostowski zapowiadali, że będą bronić niskiego deficytu. "Teraz Platforma funduje zadłużenie, które będą spłacać pokolenia" - mówi szef Sojuszu.
Szef klubu PO Zbigniew Chlebowski twierdzi, że nie rozumie zarzutów opozycji. I przypomina, że to PiS, SLD i obóz prezydencki domagały się od rządu zwiększania deficytu. "Tak, ale nie dopiero wtedy, gdy dochody i wydatki państwa zupełnie się rozejdą" - odpowiada mu Glapiński.
A rzecznik rządu Paweł Graś nie ma wątpliwości, że rząd idzie dobrą drogą. "Mieliśmy do wyboru właściwie dwie drogi: albo podniesienie wydatków, a obiecaliśmy Polakom, że podniesienia podatków nie będzie, albo zwiększenie deficytu" - mówił w sobotę w RMF FM. I zaznaczył: "Mając do wyboru zwiększenie podatku VAT o 4 proc., a zwiększenie deficytu, minister Rostowski wybrał zwiększenie deficytu".