"Ponieważ biskupi to nadludzie, nie obowiązują ich nakazy dotyczące zwykłych śmiertelników. Dla zamydlenia oczu, sądy biskupie małżeństw nie rozwiązują, ale je unieważniają. Unieważnienie oznacza, że małżeństwo nigdy nie zostało zawarte, czyli w ogóle nie istniało. To o wiele wygodniejsze. Pretekstów jest bez liku. Nic tylko jakiś wybrać, zapłacić i znowu być wolnym" - zaczyna swój wpis na blogu w Onecie znana z krytycznego stosunku do Kościoła europosłanka SLD.
Jak pisze, "prawdziwy Polak-katolik pragnie kościelnego ślubu. Z oblubienicą w bieli, z mirtowym wiankiem, przynajmniej na głowie, z pompą, gośćmi i weseliskiem. To takie urocze, że grzechem byłoby ograniczać się tylko do jednej uroczystości w życiu".
"Kościół, wciąż ortodoksyjny w sprawie antykoncepcji, seksu, aborcji, in vitro, tym akurat oczekiwaniom wychodzi naprzeciw. Pod byle pretekstem, już tysiącami unieważnia małżeństwa. W 1983 roku w kodeksie prawa kanonicznego rozszerzono katalog przyczyn skutkujących nieważnością niby świętego związku małżeńskiego" - wytyka Joanna Senyszyn.
Posłanka dodaje, że "pozostaje sprawa dzieci zrodzonych z małżeństw uznanych za nigdy nieistniejące". Jej zdaniem "Kościół zajmuje wygodne, ale z gruntu fałszywe stanowisko, że dzieci te pochodzą z prawowitych, w dodatku sakramentalnych związków. W rzeczywistości - skoro sąd biskupi uznał, że małżeństwa w ogóle nie było - są to dzieci w pełnym znaczeniu tego słowa nieślubne".
"Dla przyjemności zawarcia kolejnego sakramentalnego małżeństwa, rzekomo uczciwi katolicy nie wahają się uczynić swoje dzieci bękartami. A biskupi im w tym czynnie pomagają. I jeszcze hipokryci udają, że produkują bękarty z miłości do swoich wiernych" - kończy Senyszyn.