"Eyjafjallajoekull zaczął w końcu wyrzucać lawę. A to oznacza, że produkuje teraz mniej pyłów" - podały wczoraj przed południem służby meteorologiczne w Rejkjawik. Koronnym dowodem, że sytuacja się poprawia, są relacje pilota samolotu badawczego wysłanego w pobliże wulkanu, który zaobserwował, że pióropusz pyłu opadł z wysokości 6 tys. na 5 tys. metrów. Jednocześnie brytyjscy meteorolodzy poinformowali, że w przywróceniu względnej normalności na europejskich lotniskach może pomóc stopniowa zmiana kierunku wiatru. O ile od czwartku do wtorku wiał on znad Atlantyku w kierunku Starego Kontynentu, o tyle aż do weekendu ma mieć kierunek północno-zachodni, odpychając pył w stronę Grenlandii i Kanady.

Reklama

Trzy Europy

Na takie informacje czekały europejskie urzędy nadzorujące transport lotniczy w poszczególnych krajach, które zaczęły we wtorek otwierać zamknięte od czwartku niebo nad starym kontynentem. Według Eurocontrolu wczoraj miała się odbyć prawie połowa spośród 27 tys. lotów. Pracę wznowiły francuskie i holenderskie lotniska. Niemcy mieli dołączyć do nich we wtorek wieczorem. Zamknięte pozostały jak na razie najważniejsze brytyjskie lotniska.

Komisja Europejska ogłosiła, że do odwołania europejskie niebo podzielone będzie na trzy strefy. Tam gdzie zanieczyszczenie niebezpiecznymi dla samolotów pyłami jest największe, nadal obowiązuje bezwzględny zakaz lotów. W drugiej strefie władze krajowe podejmują decyzje o utrzymaniu restrykcji albo wznowieniu ruchu lotniczego dopiero po dokładnym zbadaniu sytuacji. W trzeciej strefie żadne zakazy nie obowiązują. Granice stref są zmienne i wytyczane na podstawie 24-godzinnych prognoz aktualizowanych co sześć godzin. Eurocontrol szacuje, że pozwoli to przywrócić normalny ruch lotniczy do czwartku - chyba że islandzki wulkan znowu zacznie wyrzucać pyły.

czytaj dalej >>>



Unia stawia na kolej

Reklama

Brawa i eksplozja radości: tak na otwarcie wielu europejskich portów lotniczych reagowali wczoraj zniecierpliwieni pasażerowie. Wielu z nich spędziło między terminalami długie godziny w oczekiwaniu na decyzje o starcie. Jednak wściekłość podróżnych to niejedyny efekt sześciodniowego paraliżu europejskiej przestrzeni powietrznej. Widać już na przykład pierwsze polityczne skutki kataklizmu. "Musimy natychmiast wzmocnić koleje transeuropejskie, tak był uniezależnić Europę od transportu lotniczego" - zaproponował hiszpański minister ds. europejskich Lopez Garrido, przemawiając we wtorek w Parlamencie Europejskim w Strasburgu. Konkretnych inicjatyw należy się spodziewać już wkrótce, bo Hiszpania w tym półroczu przewodniczy pracom UE.

Wulkan to recesja

Straty liczy również gospodarka. IATA szacuje, że w czasie przymusowego postoju lotniczy przewoźnicy codziennie tracili ok. 150 mln euro. Negatywne skutki szybko przenoszą się do realnej gospodarki. Niemiecka Izba Przemysłowo-Handlowa wyliczyła, że największa gospodarka Europy musi liczyć się ze stratą ok. 6 mld euro. Z powodu chmury wulkanicznego pyłu produkcję wstrzymało np. BMW. Wczoraj stanęły taśmy w zakładach w Dingolfing, dziś ich los ma podzielić Ratyzbona, a jutro Monachium. Kierownictwo ocenia, że w sumie trzeba będzie opóźnić produkcję ok. 7 tysięcy samochodów. Powodem przerwy jest wyczerpanie zapasów podzespołów. Podobnie postąpił Nissan, który musiał przerwać pracę w trzech japońskich fabrykach, bo nie mogli dostać dowożonych z Irlandii części. "Jeśli przewidywania meteorologów się nie potwierdzą, a islandzki wulkan nadal będzie wypluwał z siebie pył, możemy w tym roku zapomnieć o wyjściu przez kraje bogatego zachodu z gospodarczej recesji" - mówi nam Vanessa Rossi z londyńskiego instytutu Chatham House. Jej zdaniem w takiej sytuacji nie należy wykluczyć też wzrostu inflacji z powodu skoku cen importowanej żywności.

Traci nawet show-biznes

Skutki paraliżu dotknęły nawet tak odległych dziedzin życia jak kultura - premierę filmu "Iron Man 2" przeniesiono z Londynu do Los Angeles. A nawet europejskie bezpieczeństwo. Po tym, jak w silnikach bojowych natowskich F-16 znaleziono ślady wulkanicznego pyły, Europejczyków musiał uspokajać sam sekretarz generalny Sojuszu Anders Fogh Rasmussen. Duńczyk uciął tym samym pogłoski, że w wypadku nagłego ataku flota lotnicza Paktu byłaby niezdolna do działań wojennych. Amerykańskie media doniosły jednak, że Pentagon na wypadek przedłużania się wulkanicznego kryzysu sprawdza, czy należałoby zmienić trasę lotniczych transportów zaopatrujących Afganistan: z lotu nad Europą na drogę przez biegun północny, Rosję i Kazachstan.