Sam Dieter Bohlen ledwie uszedł z życiem. Bandyta, który w niego wymierzył z pistoletu, w ostatniej chwili zrezygnował ze strzału. Gwiazdor uciekł. Ale stracił z sejfu 60 tysięcy euro.

Reklama

Wszystko zaczęło się od sterroryzowania pistoletem dozorcy Bohlena. To on zapukał do drzwi gwiazdora. Gosposia nie zwietrzyła podstępu - wpuściła mężczyznę razem z bandziorami.

"Gdy weszli, ja jeszcze spałam. Obudził mnie jeden z bandziorów, pistoletem szturchał mnie w głowę" - opowiada Carina dziennikarzom "Bilda". "Nie miałam czasu się ubrać. Miałam na sobie tylko biały podkoszulek, okryłam się kocem i zeszłam z nim na dół. W kuchni rzucił mnie na ziemię, wyrwał koc, kazał położyć się na brzuchu i skrępował ręce kablem. Koło mnie leżał Dieter, nasza gosposia i ogrodnik".

"<Ciągle jesteś w telewizji, masz tyle kasy, gdzie ona jest?!> - krzyczeli do Dietera" - przypomina sobie Carina. Bohlen posłusznie zaprowadził bandytów do sejfu i oddał im 60 tysięcy euro, które miał wydać na wakacje i samochód dla syna. Taki łup ich rozczarował. Wyciągnęli Bohlena z domu - chcieli zabrać go do banku, by tam podjąć jego pieniądze. Kamery zarejestrowały szamotaninę przed domem.

Gwiazdor wyrwał się napastnikom. Jeden z nich wymierzył do niego z pistoletu. Ale w ostatniej chwili zrezygnował ze strzału. Muzyk uciekł. Z telefonu sąsiadów Bohlen wezwał policję. Kiedy 10 minut później radiowóz zatrzymał się przed jego willą, po bandytach została już tylko kominiarka i nagranie z kamery ochrony. To może być cenny ślad, bo jeden z przestępców zrzucił czapkę z twarzy tuż przed obiektywem.