W Iraku kolportowany jest film przedstawiający karanie przez Al- Kaidę kolaboranta. Oprawcy naciągają mu ręce i nogi sznurami, a następnie krótkim nożem odcinają po kolei obie dłonie i prawą stopę. Nie są to szybkie cięcia, jak w Arabii Saudyjskiej podczas egzekucji złodziei, ale długotrwałe urzynanie. Podobnie na innych nagraniach odbywa się ucinanie głów amerykańskim jeńcom, towarzyszy mu głos rzężenia ofiar.
Takie okrucieństwo musi być efektem treningu, normalny człowiek może zabić – nawet strzelić w potylicę, ale aby odrzynać komuś ręce i nogi, metodycznie, przez wiele minut, trzeba przejść pranie mózgu.
Odbywa się ono w obozach Al-Kaidy (Bazy), która po sześciu latach wojny Ameryki i jej sojuszników z terroryzmem, według tegorocznego raportu połączonych agencji amerykańskiego wywiadu, odrodziła się i jest jeszcze groźniejsza niż przed atakami 11 września 2001 roku na Nowy Jork oraz Waszyngton. Za tym niewątpliwym sukcesem, ale także za niewiarygodnym okrucieństwem pokazanym na propagandowych filmach, stoi wola jednego człowieka, którego wyobraźnia i determinacja zapłodniły umysły tysięcy innych. To Osama bin Laden.
Mity o bin Ladenie
Wyciąg z listu gończego FBI: „Szatyn, wzrost 192 centymetry, waga 80 kilogramów, brak znaków szczególnych. Uzbrojony i niebezpieczny. Poszukiwany za zabójstwo obywateli amerykańskich. Nagroda 25 milionów dolarów”. Cenę za jego głowę podbito wkrótce dwukrotnie.
Światowa opinia publiczna wie niewiele więcej o Osamie. Urodził się w rodzinie saudyjskich bogaczy o jemeńskim pochodzeniu, został wydziedziczony, ale zachował sporą fortunę, organizował pomoc dla ruchu oporu przeciwko sowieckiej inwazji na Afganistan, a potem zakładał oddziały arabskich ochotników do walki z komunistami. To prawie wszystko.
Już za kilka tygodni nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego ukaże się na polskim rynku opracowanie korespondenta CNN Petera L. Bergena, które znakomicie porządkuje wiedzę o bin Ladenie i Al-Kaidzie, przynajmniej do roku 2006, kiedy książka została opublikowana w USA. Ponieważ wiadomości o charyzmatycznym liderze wojny z Zachodem i jego oganizacji są szczątkowe, autor zrezygnował z własnej narracji i oddał głos ludziom, którzy znali bin Ladena, robili z nim wywiady lub byli jego podwładnymi i współpracowkami. Korzystał także z protokołów przesłuchań pojmanych członków Al-Kaidy. Mimo różnic w szczegółach wyłania się z nich w miarę jednorodny obraz tej postaci i ruchu, któremu patronuje.
Przy okazji obala kilka mitów narosłych wokół bin Ladena. Pierwszy z nich – który eksplorował choćby Michael Moore w słynnym filmie „Farenheit 9.11” – to przekonanie, że bin Ladena „stworzyli” Amerykanie, pomagając mu rekrutować cudzoziemskich mudżahedinów na wojnę z Sowietami. W świetle zebranych przez Bergena danych nie ma na to żadnych dowodów. Saudyjczyk obywał się bez amerykańskiej pomocy.
Drugi – bin Laden był w młodości bon vivantem, który stał się fanatykiem. Nieprawda. Zanim jeszcze wstąpił na ścieżkę dżihadu, dał sie poznać jako człowiek głęboko religijny i skromny.
Trzeci – bin Laden jest tylko znakiem firmowym i finansistą ruchu, nigdy nie był dowódcą wojskowym, a tak naprawdę Al-Kaidą kierują inni, choćby jego prawa ręka – Ajman Az-Zawahiri. Również fałsz. Osama osobiście dowodził skuteczną obroną obozów arabskich ochotników w Dżadżi przed ofensywą sowiecką, a także współdowodził nieudanym atakiem mudżahedinów na miasto Dżalalabad już po wyjściu armii sowieckiej, a przed upadkiem reżimu w Kabulu. Odgrywał także pierwsze skrzypce w planowaniu operacji przeciwko Amerykanom. Wszystko wskazuje na to, że bin Laden nie jest ani mitem, ani symbolem, ale rzeczywistym przywódcą najgroźniejszej – w ocenie Amerykanów – struktury militarnej zagrażającej wolnemu Zachodowi.
Czwarty – Al-Kaida to luźna federacja grup dżihadystów, terrorystyczne logo, za którym nie kryje się żadna realna siła. Również i w tym wypadku jest inaczej. Mamy do czynienia z jedną organizacją o strukturze grona, zbudowaną tak, że zlikwidowanie nawet kilku jej znaczących komórek nie odbija się zasadniczo na działaniu całoci. To właściwa Baza skoncentrowana niegdyś w Afganistanie, a obecnie w Pakistanie, a dokładniej w Wazyrystanie, niezależnej prowincji zamieszkałej przez plemiona pusztuńskie, jak wynika z tegorocznych ustaleń wywiadu. Tam są jej obozy szkoleniowe i sztab. Z ową strukturą sfederowało się wiele grup z tak różnych krajów, jak Egipt, Indie, Algieria czy Irak. Działają one i planują swoje operacje samodzielnie, ale pod patronatem Al-Kaidy.
Morderca o cichym głosie
Dlaczego dzieje się tak, że dobrzy ludzie czynią zło? To egzystencjalne pytanie pada już od tysiącleci i ciągle brakuje na nie przekonującej odpowiedzi. Można je zadać także w odniesieniu do bin Ladena, choć w jego wypadku należałoby je przeformatować: „dlaczego dobry człowiek staje się zły?”. Z relacji znajomych Osamy, jego nauczyciela, wielu ludzi, którzy go poznali lepiej lub gorzej, wyłania się obraz, który nie pasuje do krwiożerczego terrorysty. To nie Abu Nidal czy Carlos, zawodowi zabójcy z poprzedniej epoki.
Z przekazów zebranych przez Bergena wyłania się obraz skromnego mężczyzny, który nigdy nie zaniedbywał modlitw, pomagał ubogim, w swoich przedsięwzięciach biznesowych – a był bardzo bogatym człowiekiem – kierował się nie tylko chęcią zysku, ale także przydatności dla bliźnich. Nie wywyższał się nad innych, żył skromnie, a nawet ubogo. W Sudanie odmawiał nawet używania lodówki i klimatyzacji, bo to – jego zdaniem – luksusy niegodne prawdziwego muzułmanina. Mówił cichym głosem, nigdy nie krzyczał. Prawda, był fanatyczny w swoim postępowaniu i przekonaniach, ale nie ujawniał ani śladu zbrodniczych instynktów. Podobnie szokujące było zestawienie życia prywatnego koordynatora deportacji Żydów w III Rzeszy Adolfa Eichmanna – pełnego osobistej dobroci i miłości do rodziny – z jego czynami, a raczej czynami ludzi, którzy mu podlegali, bo ten obersturmbannfuehrer osobiście nikogo nie zabił, ani nawet nie uderzył, podobnie jak bin Laden. Ba, nie był nawet antysemitą. Dlaczego tacy ludzie stają się zbrodniarzami, pozostanie zapewne wieczną tajemnicą.
Co zadecydowało, że Osama rzucił swoje wychowane w obozach w Hindukuszu wilki dżihadu na wojnę z Ameryką i całym Zachodem?
Tym impulsem stała się polityka amerykańska na Bliskim Wschodzie. To kolejny tragiczny przykład na to, jak brak wyczucia USA w drażliwych sprawach świata muzułmańskiego, które tak razi obecnie w Iraku, pomnaża szeregi terrorystów, zamiast je pomniejszać. W 1990 roku, po inwazji wojsk Saddama Husajna na Kuwejt, do Arabii Saudyjskiej przybyło pół miliona amerykańskich żołnierzy. Dla radykalnych muzułmanów był to szok, niewierni zajęli – co z tego, że za zgodą rządu saudyjskiego – ziemię dwóch świętych meczetów w Mekce i Medynie, kraj Mahometa. Bin Laden uznał to wprost za okupację.
Już w 1989 r. został powołany Światowy Front Islamu, w którym pod przewodem Al-Kaidy sfederowały się ugrupowania terrorystyczne z Pakistanu, Egiptu i Bangladeszu. Towarzyszyło mu wydanie fatwy podpisanej przez Osamę. Oto jej treść cytowana w książce Bergena: „Nakaz zabijania Amerykanów i ich sprzymierzeńców, cywilów i wojskowych, należy traktować jako osobisty obowiązek każdego muzułmanina – który potrafi to zrobić w każdym kraju, tam, gdzie jest to możliwe...”. Tak narodził się 11 września i podrzynanie gardeł amerykańskim jeńcom i zakładnikom w Iraku. Fatwa bynajmniej nie zachwyciła wszystkich członków Bazy, wręcz przeciwnie – zrodziła silną opozycję. Po pierwsze bowiem bin Laden nie był uznanym uczonym muzułmańskim i nie miał prawa wydawać fatwy, pod drugie – argumentowali krytycy – z Koranu nie da się nijak wyczytać nakazu zabijania niewinnych cywili. Ciekawe, że także talibowie, protektorzy Osamy, nie stanowili w tej sprawie monolitu. Większość ich dowódców i członków talibskiej rady zarządzającej (szury) opowiadała się za wydaleniem bin Ladena z Afganistanu, a nawet wydaniem go Saudyjczykom. Właściwie tylko mułła Omar swoim autorytetem bronił Saudyjczyka przed deportacją. Jak szkoda, że po 11 września Amerykanie nie próbowali nawet rozegrać tych różnic. Uderzyli z równą siłą i w nurty umiarkowane, i w zbrodniczych fanatyków.
Polowanie
Nie wiadomo, gdzie teraz przebywa Bin Laden, nie wiadomo, jak go złapać lub zabić. Tylko raz, w 2001 roku podczas operacji w górach Tora Bora Amerykanie byli bliscy sukcesu. Eks-oficer CIA Gary Bernstein ujawnił, że wojska USA znalazły się wówczas dosłownie o krok od jego zlikwidowania. Agent dotarł na tyle blisko sztabu Al- Kaidy, że słyszał bin Ladena przez radiotelefon. CIA poprosiła o przysłanie 800 żołnierzy sił specjalnych, ale generał Tommy Franks, dowódca sił USA w Afganistanie, odmówił przysłania posiłków. Nigdy potem taka okazja już się nie powtórzyła. Obecnie bin Laden ukrywa się najpewniej na pograniczu pakistańsko-afgańskim w Wazyrystanie. Nie używa elektronicznego sprzętu ani łączności, trudno więc go namierzyć.
Dzieło jego życia, Al-Kaida, trwa i zagrzewa innych do walki z Zachodem wszelkimi środkami. Szef sztabu armii USA Peter Pace użył w ubiegłym roku określenia „długa wojna” zamiast dotychczasowego „wojna z terroryzmem”. I rzeczywiście, konflikt trwa już szósty rok, czyli tyle co II wojna światowa, a jego końca nie widać. W 2007 roku organizacja bin Ladena jest bardziej zdecentralizowana niż na początku starcia, ale od czasu amerykańskiej inwazji na Irak z roku na rok staje się coraz silniejsza. Dziś jej główne struktury operują w Pakistanie, Iraku, Afganistanie i Wielkiej Brytanii – wśród diaspory pakistańskiej. Działa także – samodzielnie albo poprzez afiliowane grupy – w Somalii, krajach Magrebu, Libanie, Bangladeszu, indyjskim Kaszmirze. Walczy nie tylko z Zachodem, rozpętuje piekło wojny domowej w Iraku atakując szyitów, prze do sprowokowania wojny amerykańsko-irańskiej, chcąc w ten sposób osłabić swoich dwóch głównych wrogów: demokratyczną Amerykę i teokratyczny, szyicki Iran.
Czy jednak w takiej sytuacji, zamiast bombardowań i lądowych operacji zbrojnych, Zachód nie mógłby spróbować rozgrywać wewnątrzmuzułmańskiej wrogości w naszym wspólnym interesie? Nawet część talibów jest skłonna zawrzeć z rządem prezydenta Hamida Karzaja układ pokojowy i wspólnie wyrzucić Bazę z Afganistanu. Osama nie jest muzułmańską wyrocznią, a Al-Kaida mieczem islamu. To heretycy czczący przemoc i mord, a nie Boga.