To było straszne - opowiadają lekarki smoleńskiego pogotowia ratunkowego, które 10 kwietnia dostały wezwanie na lotnisko po katastrofie Tu-154M z polskim prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie"Miałyśmy dyżur na pogotowiu i dostałyśmy wezwanie. Przyjechałyśmy na lotnisko i zobaczyłyśmy jeszcze gorące szczątki samolotu i ciała tych, którzy zginęli. Na miejscu pracowała straż pożarna. Podeszłyśmy zobaczyć, czy może ktoś jest żywy, ale nikt nie przeżył" - powiedziała w piątek Irina Tałałajewa.

Reklama

"Dopiero jak dojechaliśmy na miejsce, dowiedzieliśmy się, że to samolot prezydencki" - dodaje Oksana Jurijewna. Obie lekarki rozmawiały z PAP w przerwie między wezwaniami do chorych. Lekarki twierdzą, że od razu było widać, iż nikt nie przeżył. "To rzeczywiście były szczątki, pokaleczone ciała. Z takimi obrażeniami ludzie nie przeżywają" - powiedziała Tałałajewa.

"To było straszne. Ogromne, wypalone pole, wszystko w paliwie lotniczym i częściach ludzkich ciał. Naprawdę straszne" - opowiada. "Funkcjonariusze Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych rozłożyli celofan i zaczęli te szczątki po kawałkach wynosić i układać pod numerami, przyporządkowując poszczególnym osobom. Potem przywieźli trumny i z jednej strony były szczątki, a z drugiej góra trumien". Jak twierdzą obie lekarki, nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziały.

W katastrofie Tu-154M pod Smoleńskiem 10 kwietnia zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego małżonka Maria. Polska delegacja leciała do Katynia na uroczystości upamiętniające 70. rocznicę mordu NKWD na polskich oficerach.