"Zastanawialiśmy się cały czas, dlaczego nie zginęliśmy, dlaczego jeszcze żyliśmy" - relacjonuje Barrios w wywiadzie, którego udzielił agencji Reutera.

Barrios wraz z 32 kolegami został wydobyty w środę, po 69 dniach pod ziemią, z głębokości 625 metrów z zawalonej kopalni złota i miedzi. Ujawnił, że górnicy spierali się, jak długo potrwa czekanie na pomoc, ale nawet kiedy napięcie rosło, nigdy nie doszło do rękoczynów.

Reklama

Uratowany mężczyzna, który nawet w domu wciąż nosi okulary przeciwsłoneczne, mówi, że ciągle próbuje przystosować się do światła słonecznego. Opisuje, że działa ono na niego, jakby ktoś wbijał mu igły w oczy.

Górnicy zostali uwięzieni pod ziemią 5 sierpnia. Przez 17 dni nie było z nimi kontaktu. Przetrwali je, racjonując jedzenie i wodę.



Reklama

"Wydawało się to okrutne, że byliśmy tam na dole żywi i będziemy musieli powoli umrzeć z głodu - mówi Barrios. - Straciliśmy nadzieję. Kiedy się do nas dowiercono, naprawdę czekaliśmy już na śmierć".

Przez pierwszy szyb, który miał szerokość mniej więcej grejpfruta, uwięzionym górnikom dostarczano wodę i żywność w czasie gdy ekipy ratunkowe wierciły szerszy otwór.

Reklama

Na dnie kopalni emocje były bardzo silne. Górnicy spierali się, jak długo potrwa, zanim ratownicy do nich dotrą.

"Dochodziło do sporów, co jest normalne, jednak nigdy nie doszło do rękoczynów, ponieważ bardzo tego pilnowaliśmy, ponieważ gdyby do tego doszło, zaszkodziłoby to dynamice grupy" - przekonywał. Dodał, że nie poczuł ulgi, dopóki nie wyszedł na powierzchnię.



"Tam na dole nie było wesołych chwil, ponieważ jeśli się o tym pomyślało, nawet mimo że zaczęto kopać i przewiercono do nas szyb, wciąż nie byliśmy jeszcze uratowani. Jestem realistą i uważam, że jedyny szczęśliwy moment, to kiedy dotarliśmy na powierzchnię" - przekonuje.

"Ostatecznie zostałem uratowany, ale w czasie, gdy byłem pod ziemią, a nawet w czasie, gdy byłem wyciągany w kapsule, wciąż jeszcze nie byłem uratowany" - dodał.

Barrios, który pracuje jako górnik od 17 lat, podkreśla, że ani on, ani żaden z jego kolegów nie myślał o samobójstwie, które skróciłoby agonię.

"Każdy zaakceptował, że jeśli nie zostalibyśmy uratowani, umrzemy. I jeśli musimy umrzeć to musimy umrzeć, i to wszystko co nam zostało" - powiedział.

Pod ziemią Barrios został wybrany na medyka. Do jego obowiązków należało robienie zastrzyków i pobieranie krwi do badań. Stał się też obiektem żartów, ponieważ wiadomo było, że ma żonę, z którą żyje w separacji, i przyjaciółkę, z którą mieszka na biednych przedmieściach górniczego miasta Copiapo od ponad 10 lat. Podczas oczekiwania na ratunek obie kobiety przychodziły pod bramę kopani.