Kiedy węgierski premier kilka miesięcy temu zadeklarował budowę zasieków na granicy węgiersko-serbskiej, by zapobiec nielegalnemu przekraczaniu granicy, w Brukseli i innych stolicach nazwano go niemal faszystą. Kiedy w wakacje czołowi niemieccy politycy oświadczyli, iż Niemcy oczekują 800 tys. uchodźców, czyli po prostu wysłali otwarte zaproszenie do przyjazdu do Niemiec, Angelę Merkel uznano za symbol tolerancji.
Narracja była prosta: zły Orban versus dobra Merkel. Tymczasem Niemcy bardzo szybko się zorientowały, że na zaproszenie reaguje o wiele więcej chętnych niż początkowo przypuszczały i że po prostu mają problem. Rozwiązaniem ma być przymusowe rozdzielenie uchodźców po wszystkich krajach unijnych.
Ostatni unijny szczyt pokazał, że czarno-biała narracja zaczyna się zmieniać. Jak mówi nieoficjalnie jeden z unijnych dyplomatów, większość przywódców krajów członkowskich teraz przyznaje, że to Orban, a nie Merkel miał rację. I że trzeba postawić na uszczelnienie zewnętrznych granic Unii. W tym kierunku idzie zwiększenie kompetencji i środków na agencję Frontex (zajmującą się właśnie granicami unijnymi). Miałaby się zajmować także odsyłaniem tych z przybyszów, którzy nie zostali uznani za uchodźców wojennych i pomagać krajom, które mają największe problemy z pilnowaniem własnych granic - głównie chodzi o Grecję, która potrzebuje wzmocnienia straży przy nadbrzeżach.
Fakt, że takie postulaty spotkały się z dobrym przyjęciem na szczycie, pokazuje iż co do uszczelnienia granic jest consensus. Co prawda kanclerz Merkel twierdzi, że zamykanie granic nie rozwiąże problemu, ale w tym czasie Niemcy przecież same czasowo (wciąż) przywracają kontrole graniczne. Co ciekawe, ponoć przywódcy Niemiec, Austrii i Szwecji na szczycie nie kryły złości na Orbana właśnie dlatego, że nie mogli znaleźć riposty na jego logiczne argumenty. Orban dokładnie cytował fragmenty z traktatu z Schengen, które potwierdzały, że wszystkie jego działania były zgodne z prawem. I że nawet kontrowersyjna budowa zasieków była realizacją zapisów o konieczności pilnowania zewnętrznych granic unijnych.
Tym razem na szczycie nie miało być mowy o kolejnych relokacjach uchodźców i o stałym mechanizmie rozdziału uchodźców. Wprowadzenie takiego mechanizmu sprawiłoby, że wraz z pojawieniem się kolejnych fal imigrantów, do Polski trafiałyby kolejne ich grupy (po np. 5 proc. z każdej fali). Ale. Nieoczekiwanie – mimo, że tego nie było w pierwotnej wersji konkluzji - już na szczycie temat i mechanizm chciała przeforsować kanclerz Merkel. Wsparły ją jedynie Austria, Szwecja i Włochy. Większość pozostałych krajów była zdecydowanie przeciwko. Tak więc po raz drugi już Niemcom nie udało się wprowadzić tego mechanizmu.
O czym to wszystko świadczy? O tym, że coraz więcej krajów zdaje sobie sprawę, że trzeba wzmocnić granice unijne i pilnować je. I, że rozdzielanie kolejnych fal uchodźców po Europie nie jest żadnym rozwiązaniem, bo za jedną falą będą kolejne i kolejne i to będzie destabilizować sytuację w Europie. Prawdziwym ofiarom wojny w Syrii przede wszystkim można pomagać w inny sposób (bo co do tego, że trzeba im pomóc nie ma wątpliwości) – choćby wspierając finansowo obozy dla uchodźców na terenie Turcji i Jordanii.
W tym kontekście pozytywne jest to, że jest szansa na włączenie Turcji do tego procesu. Turcja wreszcie zaczęła po prostu negocjować z Unią w tej sprawie. Bo do tej pory nie chciała w ogóle mówić o jakimkolwiek wsparciu unijnym dla obozów z uchodźcami, rozgrywając to dla własnych celów. Teraz zgodziła się na 3 mld euro pomocy dla uchodźców.
Zatem okazuje się, że to koncepcja Orbana była bardziej realistyczna. Czy to oznacza koniec relokacji uchodźców? Nie. Bo Niemcy nie odstąpią od tego pomysłu i będą próbowały go znowu przeforsować. Ale będą napotykać na o wiele większy opór krajów członkowskich niż jeszcze kilka miesięcy temu.