Rząd jest zdecydowany i nie ma powodu, by nie organizować (głosowania) - oświadczył Zoltan Kovacs. Jak dodał, zapytanie mieszkańców o zdanie nigdy nie było równie istotne co teraz. Kovacs dodał, że prezydent Węgier Janos Ader będzie musiał wyznaczyć datę referendum. Wcześniej kancelaria premiera Viktora Orbana informowała, że mogłoby ono odbyć się we wrześniu lub październiku.
Część węgierskich partii opozycyjnych zaapelowała do rządu o rezygnację z referendum. Lider partii Egyuett (Razem) Viktor Szigetvari oznajmił w piątek, że wynik brytyjskiego głosowania jest sygnałem ostrzegawczym, że państwa UE powinny ze sobą ściślej współpracować. Zaapelował też do Orbana, by przestał podsycać emocje przeciwko Europie swoją antyeuropejską kampanią przed (węgierskim) referendum.
Także Węgierska Partia Liberalna (LMP) wezwała premiera do wycofania się z referendum. Według jej rzecznika Istvana Szent-Ivanyiego, referendum to wysyła taki sam przekaz co brytyjska decyzja o wystąpieniu z UE: "powiedzmy Europie nie". Główne hasło kampanii przed węgierskim referendum brzmi: "Przekażmy komunikat Brukseli, by ona także zrozumiała!".
Według wiceszefa lewicowej Koalicji Demokratycznej Csaby Molnara węgierskie referendum należy odwołać, bo doprowadzi do wystąpienia Węgier z UE. Również według lidera Węgierskiej Partii Socjalistycznej Jozsefa Tobiasa referendum może być pierwszym krokiem na drodze do wystąpienia Węgier z UE. Rzecznik Koalicji Demokratycznej Zsolt Greczy ostrzegł zaś w poniedziałek, że za sprawą referendum Węgry mogą znaleźć się poza Unią Europejską.
Parlament węgierski zatwierdził 10 maja zainicjowane przez rząd referendum w sprawie obowiązkowych kwot przyjmowania migrantów. Pytanie będzie brzmiało: "Czy chce Pan/Pani, by Unia Europejska mogła zarządzać również bez zgody parlamentu obowiązkowe osiedlanie na Węgrzech osób innych niż obywatele węgierscy?". Konkretny termin referendum nie jest jeszcze znany. Kancelaria premiera podała, że odbędzie się ono na jesieni.
Komisja Europejska zaproponowała 4 maja reformę unijnej polityki azylowej, która zakłada wprowadzenie stałego systemu podziału uchodźców, uruchamianego w sytuacji kryzysowej. Jeśli do jakiegoś kraju napłynie nieproporcjonalnie duża liczba uchodźców, o połowę większa niż ustalony z góry próg, to nowi uchodźcy byliby automatycznie rozsyłani do innych państw według nowego systemu. Kraje niechętne przyjmowaniu uchodźców mogłyby odstąpić od udziału w relokacji na rok, ale w zamian musiałyby zapłacić 250 tys. euro za każdego uchodźcę, którego nie przyjmą. Pieniądze trafiłyby do kraju, który przejmie odpowiedzialność za danego uchodźcę. Polska oraz inne kraje Grupy Wyszehradzkiej zdecydowanie odrzuciły tę propozycję.