O fotel prezydenta Pakistanu ubiegało się trzech kandydatów. Faworytem od początku był dotychczasowy prezydent kraju. Dwaj pozostali kandydaci to reprezentant Pakistańskiej Partii Ludowej, byłej premier Benazir Bhutto, oraz kandydat ruchu prawników sprzeciwiającego się rządom wojskowych.
Opozycja krytykowała decyzję Musharrafa, że zdecydował się brać udział w wyborach, choć prawo mu tego zabrania. Teraz jego zwycięstwo może obalić jedynie wyrok Sądu Najwyższego.
Opozycja podjęła próbę bojkotu wyborów. Ponad 150 deputowanych, głównie z ugrupowań tworzących ruch na rzecz przywrócenia demokracji, oddało mandaty parlamentarne, rezygnując tym samym z udziału w głosowaniu. Zdaniem opozycji, powinno to pokazać, iż wybory nie są wiarygodne.
Władze wojskowe twierdzą jednak, że bojkot nie zaszkodzi wizerunkowi wyborów. "Przecież demokracja to rządy większości, więc w czym problem, mam większość" - niespeszony Musharraf odpierał pytania zachodnich dziennikarzy.
Do oddania władzy namawiały go USA, licząc, że przekaże władzę ludziom byłej premier Bhutto. Jak dotąd zgodził się jedynie na negocjację paktu na rzecz pojednania narodowego. Miałby on przygotować grunt pod przeprowadzenie wyborów powszechnych w styczniu przyszłego roku i zastąpienie wojskowych władz cywilnymi.
Wybory miały być uczciwe, nie były. Wszystko bowiem wskazuje, że prezydent Pakistanu, generał Pervez Musharraf, utrzymał się przy władzy po "ustawionym" głosowaniu. Wyboru dokonuje tam kolegium elektorskie, w nim większość mają jego zwolennicy. Opozycja nawet nie pojawiła się na głosowaniu.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama
Reklama
Reklama