"To pierwszy od czasu masowych protestów na Białorusi konflikt pomiędzy Mińskiem i Moskwą, który został upubliczniony" - pisze politolog Waler Karbalewicz na łamach portalu Radio Swaboda.

Reklama

Masowe protesty przeciwko sfałszowaniu wyborów i wsparcie, którego Moskwa udzieliła następnie Alaksandrowi Łukaszence, stały się symbolicznym odnowieniem "bratniego sojuszu", na którym, przynajmniej publicznie, nie pojawiały się dotąd rysy.

Właśnie dlatego wywiad Cichanouskiej, objętej w rosyjskich mediach państwowych nieoficjalnych embargiem, wywołał takie poruszenie wśród białoruskich niezależnych komentatorów. Godzinna rozmowa, przeprowadzona przez wpływowego redaktora naczelnego Aleksieja Wieniediktowa, została przez nich jednogłośnie uznana za nieprzypadkową.

Liberalne i często "nieprawomyślne" Echo Moskwy trudno wprawdzie uznać w sensie dosłownym za medium państwowe, jednak, jak podkreślił Karbalewicz w wywiadzie dla portalu Nasza Niwa, należy ono do państwowego koncernu Gazprom i powinno być w tym przypadku traktowane jako "koncesjonowana opozycja".

Cała seria tarć

Karbalewicz wymienia całą serię tarć, które w ostatnim czasie miały miejsce w białorusko-rosyjskich relacjach. To m.in. afera wokół białoruskiej redakcji "Komsomolskiej Prawdy", która zakończyła się aresztem dziennikarza i zamknięciem mińskiej redakcji.

W październiku prezydent Rosji Władimir Putin miał osobiście zjawić się w Mińsku na szczycie liderów Wspólnoty Niepodległych Państw, ale do wizyty nie doszło. Nie było też spotkania Łukaszenki z rosyjskim szefem dyplomacji Siergiejem Ławrowem podczas jego wizyty w białoruskiej stolicy.

Do mediów "wyciekł" też niekorzystny dla Łukaszenki sondaż, który – według niepotwierdzonych dotąd informacji – miał przeprowadzić rosyjski ośrodek WCIOM na zamówienie tamtejszego MSZ. Kilka dni później dziennikarz białoruskiej telewizji państwowej dość niewybrednie skrytykował Putina (choć później przekonywał, że chodziło mu o prezydenta USA Joe Bidena).

W końcu Echo Moskwy nadało wywiad z Cichanouską. Sądząc po reakcji ekspertów, sam fakt jego opublikowania był ważniejszy niż to, co mówiła. Opozycjonistka wystąpiła w ciągu półtora roku niemal we wszystkich światowych mediach, dlatego jej wypowiedzi i opinie raczej nie mogły nikogo zaskoczyć. W wywiadzie padły jednak zdania, które na pewno nie wywołały zachwytu w Mińsku, np. że Putin mógłby zostać jednym z pośredników w rozmowach między władzą i opozycją na Białorusi.

Reklama

"Czarny kot"

Eksperci są dość ostrożni w interpretowaniu ostatnich wydarzeń w relacjach Mińska i Moskwy i zgadzają się, że to raczej taktyczna rozgrywka i polityczne targi, a nie strategiczna zmiana w relacjach sojuszników czy w stosunku Kremla do białoruskiej opozycji. Jednak - jak ocenił Karbalewicz - pomiędzy Mińskiem i Moskwą "przebiegł czarny kot".

Na 4 listopada zapowiedziano podpisanie 28 programów pogłębienia integracji w ramach Państwa Związkowego Białorusi i Rosji, na które Mińsk zgodził się w końcu po trzech latach uników. Jednak jeszcze kilka tygodni temu rosyjski, zawsze dobrze poinformowany dziennik "Kommiersant", ostrzegał, że proces stoi w miejscu i do podpisania może nie dojść. Dlatego też niektórzy eksperci widzą w obecnej wymianie złośliwości możliwe przejawy poważniejszego sporu, który toczy się za kulisami rzekomo braterskiej polityki.

"Istota tego sporu nie jest jasna" - pisze Karbalewicz. Sugeruje jednak, że "jest tylko jedna rzecz, która może skłonić Łukaszenkę do konfliktu z Moskwą w obecnych, tak trudnych dla niego warunkach". - I jest to kwestia władzy - ocenia.

- Moja wersja jest taka: rok temu Łukaszenka obiecał Putinowi, że dokona przekazania władzy i odejdzie, a teraz odmawia wywiązania się z tej obietnicy. Wygląda na to, że Łukaszenka nie chce odejść, a próbuje jakoś się zaczepić, wymyślić dla siebie stanowisko w nowej konstrukcji zarządzania państwem, by móc pozostać. I to wywołuje niezadowolenie Putina - spekuluje Karbalewicz.