"Czerny to typ szczeniackiego rockmana" - mówi DZIENNIKOWI Jirzi Penas, szef działu kultury tygodnika "Tyden". "Ma swój dobrze rozpoznawalny styl: czarną kurtkę, wąskie ciemne dżinsy i nastroszone włosy. Ale znają go głównie bohema i inteligencja. U nas mało kogo obchodzi sztuka, choćby była nie wiadomo jak kontrowersyjna, więc określenie artystyczna gwiazda brzmi nieco na wyrost" - dodaje. Czernemu popularności przydała na pewno też rola w kultowym filmie "Guzikowcy". Jednak w Czechach większe emocje zaczyna budzić dopiero wtedy, gdy zostaje chłopakiem którejś z czeskich aktorskich piękności, bijących go popularnością na głowę.
Czeski Maurizio Cattelan
David Czerny, choć uparcie twierdzi, że jest przykładnym obywatelem, solidnie zapracował na opinię prowokatora. Jego specjalnością są utarczki ze stróżami prawa. Lubi na przykład podróżować po Pradze, stojąc na żelaznym łączniku dwóch wagonów, gdzie - jak twierdzi - nie mogą go złapać kontrolerzy. Jednak raz dopadli go policjanci, zatrzymano tramwaj i doszło do przepychanek. Policja zjawiła się także, kiedy stojący w Pradze czołg, smutny symbol sowieckiej okupacji, przemalował na pogodny róż. Poszukiwał go również Scotland Yard, gdy w ramach akcji artystycznej chodził po ulicach Londynu z plakatami promującymi Dni Zabijania. Brytyjscy policjanci uznali, że mają do czynienia z niebezpiecznym psychopatą i wszczęli śledztwo. "Niestety, kiedy zaczęli poszukiwania, byłem już w samolocie, w drodze powrotnej do Czech. Umknęły mi sprzed nosa pewnie niezłe jaja" - żalił się potem w jednym z wywiadów.
Swoje doświadczenia z funkcjonariuszami wykorzystał w jednym z performance’ów. Podczas otwarcia dużej wystawy na praskim zamku przy wejściu stał kolega Czernego w wypożyczonym od policji mundurze i z zawieszoną na szyi tabliczką: "Do wynajęcia. 1 godzina z podstawowymi uprawnieniami 3000 koron. 1 godzina ze wszystkimi uprawnieniami (użycie broni etc.) 5000 koron". Oczywiście pod zamkiem natychmiast pojawili się prawdziwi policjanci, którzy próbowali aresztować swojego "kolegę".
Sporo o samym artyście mówi jego strona internetowa. Aby na nią wejść, najpierw trzeba roztrzaskać głowę Czernego, a kiedy już zostaje z niej czerwona miazga, przy podniosłym akompaniamencie haendelowskiego "Hallelujah" można przejść dalej. Po kliknięciu na trupią czaszkę wyświetla się jego życiorys, a w klozecie czają się odnośniki do innych stron. Ten humor 17-latka pojawia się w większości jego dzieł.
Czerny to czeski Maurizio Cattelan: obaj artyści lubią angażować autorytet sztuki w wypowiedzi satyryczne, mają skłonność do bezczelnych żartów. Przy czym Włoch jest mistrzem bardzo czarnego humoru, podczas gdy Czech to typ raczej rubaszny, choć nieunikający historycznych rozliczeń. Kiedy chciał swój różowy czołg, który trafił ostatecznie do muzeum, jeszcze raz ustawić w tym samym miejscu, zaprotestowała ambasada rosyjska. Artysta zyskał już zgodę od burmistrza, nieoczekiwanie tupnął jednak nogą ówczesny postkomunistyczny premier Milosz Zeman, który stanął po stronie dawnych okupantów. Oświadczył, że to, co robi Czerny to: "arogancki przejaw mentalności generacji, której brakuje jakiejkolwiek empatii i zrozumienia historycznych kontekstów".
Być może chodziło tylko o osobiste porachunki. Czerny nie ukrywa niechęci do komunistów i jest w tym konsekwentny. Dał temu wyraz, nosząc podkoszulek ze skrótem nazwy partii komunistycznej wpisanej w kształt środkowego wyprostowanego palca. A swoją słynną wypowiedzią "dobry komunista to martwy komunista" przyczynił się do utraty kontraktu na budowę pomnika upamiętniającego czeski antynazistowski ruch oporu.
Na premierze zresztą nieźle się zemścił, bo Zeman razem ze znienawidzonym przez artystę prezydentem Vaclavem Klausem znalazł się między pośladkami jednej z rzeźb Czernego. Czegoś takiego nigdy by nie zrobił prezydentowi Ameryki. "To prawdziwy Mesjasz, zazdroszczę Amerykanom" - mówi DZIENNIKOWI o Baracku Obamie z prawdziwie dziecięcym entuzjazmem.
Św. Wacław na zdechłym koniu
Czerny to świetny artysta - w swoim gatunku. Jest rzeźbiarzem, ale jego prawdziwym tworzywem pozostaje przestrzeń publiczna. "Entropa" to przykład, że w swoich najlepszych momentach rzeźbi w tej materii bardzo biegle, sama instalacja to raczej artystyczne narzędzie niż dzieło, ale dezorientacja i polityczno-medialne zamieszanie, które stworzył, to już majstersztyk. On sam działa w sposób podobny do artystów reklamy: jego wypowiedzi to szybkie komunikaty, maksymalnie lapidarne i efektowne. Ta strategia ma swoją cenę: zapewnia natychmiastowy sukces, ale wyklucza przekaz nieco bardziej skomplikowany. Tego rodzaju sztuka szybko się zużywa, każda praca zaskakuje za pierwszym razem, za drugim nie robi jednak takiego wrażenia. Czerny proponuje niegrzeczną, ale jednak rozrywkę, a on sam jako artysta przede wszystkim dobrze się bawi na koszt systemu. Bo nie jest jego wrogiem, raczej wiecznym enfant terrible.
Choć jak zapewniają jego rodacy, trwanie w tej roli łatwo w Czechach nie przychodzi, trudno bowiem tam czymś obrazić, zaskoczyć, zaszokować. Nawet rzeźbą św. Wacława (patrona narodowego) na zdechłym koniu wiszącym głową w dół w praskim pałacu Lucerna. "Obrażone symbole narodowe? To Czechom zwisa" - mówi Jirzi Penas. Tak samo mało na kim zrobiły wrażenie rzeźby sikające na mapę czeską (mocz zaczynają oddawać dopiero wtedy, kiedy wyśle się SMS-a pod podany na rzeźbach numer). Zresztą, jak dodaje Penas, w Czechach brakuje konserwatywnej inteligencji, a mieszczan sztuka nie obchodzi, więc Czerny nie ma kogo prowokować.
Dopiero kiedy jego dzieła pojawiają się w innym kraju, wystawia się na ostrze krytyki i może zyskać przydomek kontrowersyjnego. Tak jak to się stało z "Entropą" czy z "Sharkiem", woskową figurą Saddama Husajna w samych majtkach, zanurzoną w formalinie. Zrobił ją po tym, jak w mediach ukazały się zdjęcia zaniedbanego irackiego przywódcy wyprowadzanego przez żołnierzy z nory, w której się ukrywał. Rzeźba okazała się zbyt kontrowersyjna zarówno dla Belgów, jak i dla Polaków, którzy usunęli ją z galerii w Bielsku-Białej już po jednym dniu.
Kolega ministrów
Jak to się więc dzieje, że Czerny ma tyle zamówień publicznych? I dlaczego to on dostał od rządu zlecenie na rzeźbę w Brukseli? Żeby to zrozumieć, trzeba poznać specyfikę czeskiej sceny politycznej. Wicepremier odpowiedzialny za sprawy europejskie Alexander Vondra, a także minister spraw zagranicznych Karel Schwarzenberg to byli undergroundowcy, działacze opozycji antykomunistycznej. Ministrowie nadal utrzymują kontakty ze swoim środowiskiem, a Czerny to ich bliski kolega. I może nawet Vondra spodziewał się, że jego kompan zrobi coś niekonwencjalnego, nie podejrzewał jednak, że będzie mu kłamał w żywe oczy. "Podczas konferencji prasowej przed pokazaniem instalacji Czerny siedział potulnie koło wicepremiera i opowiadał, jak trudno było zyskać do współpracy twórców z całej Europy. A przecież żadnych artystów nie było, wszystko zrobił sam" - opowiada Penas. "Ja nie kłamałem, to była mistyfikacja" - broni się Czerny w rozmowie z DZIENNIKIEM i dziwi go cała ta afera. Uważa, że został źle zinterpretowany. "Ten, kto dostrzega we wzorze autostrad swastykę, ten bardzo się myli. Przecież swastyka ma osiem ramion, a na mojej rzeźbie jest ich dziewięć" - wylicza. I dodaje niewinnie: "Poza tym są pod kątem prostym."
Wystarczy jednak jeden rzut oka na fragment instalacji poświęcony Niemcom, by dostrzec, że artysta znowu żartuje. Teraz może trochę się uspokoi. Po aferze, która się wokół niego rozpętała, jakby trochę się przestraszył, grzecznie przeprosił, a potem wyjechał do Ameryki (gdzie zresztą miał już sporo wystaw).
Nad czym teraz pracuje? Przygotowuje rzeźbę dla Poznania, ale trochę się boi, czy po ostatnim wystąpieniu miasto ją od niego kupi. Co ona przedstawia? "Ach, taka standardowa praca" - odpowiada enigmatycznie.