W obwodzie odeskim SBU zatrzymała pracownika portu w Izmaile (miasto portowe nad Dunajem na południu Ukrainy) oraz urzędnika Dunajskiej Komisji Kwalifikacyjnej Państwowej Służby Transportu Morskiego i Żeglugi Śródlądowej. W zamian za łapówki załatwiali oni mężczyznom podlegającym służbie wojskowej możliwość opuszczenia Ukrainy w charakterze nawigatorów statków handlowych. "Pomagali" swoim klientom zdać egzamin, by uzyskali odpowiednie kwalifikacje.

Reklama

Zatrzymania SBU

Koszt takiej "usługi" wahał się od 700 USD do 1,2 tys. USD. Kwota uzależniona była od zasobności portfela klienta oraz stopnia zaawansowania w umiejętnościach niezbędnych do nawigowania jednostkami pływającymi. Zatrzymani zarobili w ten sposób 55 tys. dolarów (ok. 240 tys. zł). Zostali złapani na gorącym uczynku przyjmowania korzyści majątkowej. Przebywają w areszcie, grozi im do 10 lat więzienia.

Również w obwodzie odeskim SBU zatrzymała byłego diakona Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej (Patriarchatu Moskiewskiego), który umożliwiał mężczyznom podlegającym obowiązkowi wojskowemu wyjazd za granicę pod płaszczykiem osoby duchownej lub przygotowującej się do roli kapłana. Podejrzany wpisywał chętnych na "listę misjonarzy", którzy wyjeżdżali za granicę w imieniu zwierzchnika eparchii (odpowiednik diecezji w Kościele katolickim) w celu realizacji interesów Cerkwi. Następnie składał listę w Państwowej Służbie ds. Polityki Etnicznej i Wolności Słowa z dobrze umotywowaną argumentacją świadczącą o konieczności wyjazdu fałszywych sług Cerkwi poza granice Ukrainy. Koszt miejsca na liście wynosił od 4500 USD wzwyż. Kwota zależała od pilności wyjazdu i możliwości finansowych klientów.

Byłemu diakonowi udało się wysłać za granicę sześć osób. Został przyłapany na gorącym uczynku. Został zatrzymany, grozi mu do 9 lat pozbawienia wolności i konfiskata mienia.

Inną metodę zarobku obrał były funkcjonariusz rozwiązanej w 2015 roku milicji, wówczas formację tę zastąpiła policja. Na jego trop wpadli funkcjonariusze kijowskiego oddziału SBU. W 2009 roku mężczyzna zrezygnował ze służby i założył własną agencję detektywistyczną, której działalność polegała na zbieraniu poufnych informacji o osobach, którymi zainteresowani byli zleceniodawcy. Informacje te obejmowały adresy zamieszkania, numery samochodów i telefonów komórkowych, a także informacje o tym, czy dana osoba wyjeżdżała za granicę, a jeśli tak, to przez które przejście.

Aby mieć dostęp do takich danych, "detektyw" wciągnął w nielegalny proceder swojego znajomego, czynnego funkcjonariusza obecnej policji, który miał dostęp do baz danych organów ścigania. Średni koszt jednego "dossier" wynosił równowartość co najmniej 200 USD, kwota ta zależała od ilości informacji, jakie udało się zebrać. Zapłatę za "usługi" przestępca otrzymywał na konto swojego bliskiego krewnego. Jak na razie detektyw przebywa na wolności, a jego wspólnik - policjant został zawieszony w czynnościach służbowych. Obu przestępcom grozi kara do 6 lat pozbawienia wolności - poinformowała SBU.