Śledztwo rozpoczęła prokuratura w Gliwicach, bo Polak mieszkał właśnie w tym mieście na Górnym Śląsku. Zginął na lotnisku w Vancouver porażony elektrycznym paralizatorem. Policjanci zaatakowali go, gdy zdezorientowany i zdenerwowany zaczął krzyczeć w hali bagażowej. Nie znał angielskiego.

Reklama

Początkowo wydawało się, że kanadyjskiej policji uda się zatuszować sprawę. Jednak, gdy ujawniono film pokazujący brutalną interwencję z użyciem paralizatora, już nie można było tego przemilczeć. Śledztwo rozpoczęła prokuratura w Kanadzie, a teraz własne dochodzenie poprowadzi gliwicka prokuratura.

"Postępowanie jest prowadzone pod kątem przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy i nieumyślnego spowodowania śmierci Polaka" - wyjaśnił rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gliwicach Michał Szułczyński.

Policjanci, którzy zabili paralizatorem Roberta Dziekańskiego, już nie pracują na lotnisku w Vancouver. Zostali przeniesieni. Muszą się jednak liczyć z dużo poważniejszymi konsekwencjami, jeśli zostaną uznani za winnych śmierci Polaka.

Robert Dziekański przyleciał do swojej matki mieszkającej w Kanadzie. Po jego śmierci 14 października, przez Kanadę przetoczyła się fala ulicznych demonstracji. Tysiące ludzi w wielu miastach tego kraju - nie tylko Polacy - protestowali przeciw brutalności policji i używaniu paralizatorów elektrycznych. Rocznie ginie od nich w Kanadzie kilkanaście osób.

Reklama