Andrzej Kus: Jak uratował się pan z pożaru?
Remigiusz Rymarski: Ocaliła mnie Teresa, kobieta, która była dla mnie lepsza niż moja rodzona matka. Obudziła mnie, na korytarzu był dym. Po kilkudziesięciu sekundach otworzyłem drzwi i już wtedy wszystko stało w ogniu. Wybiłem szybę i otworzyłem jedno okno, drugie było zabite gwoździami. Pierwsza skoczyła moja dziewczyna Sandra. Uratowała się, ale leży w szpitalu z pękniętą śledzioną, jest już po operacji. Ja skoczyłem na choinkę. Poobijałem się, ale nic większego mi się nie stało.

Reklama

>>> Uratowała sąsiadów, zginęła w płomieniach

Co jeszcze pamięta pan z tamtej nocy?
Wciąż słyszę krzyki ludzi, błagania o pomoc. Przed oczyma mam widok płonących osób i nieporadność strażaków. Nie potrafili nam pomóc. Biegali z trzymetrową drabiną. Zaczęli od strony, gdzie znajdowały się toalety i kuchnie. A z drugiej w oknach płonęły kobiety i dzieci. Niektórzy ludzie skakali z okien, łapały ich zupełnie przypadkowe osoby z ulicy.

Co z tymi, którzy bali się skakać?
Spłonęli na moich oczach, nie mogłem im pomóc. Nie odżałuję tego. Mogli przecież skakać tak samo jak ja - na drzewo! Ale bali się. Krzyczałem, prosiłem, ale ich nie przekonałem. Kilka tygodni wcześniej sąsiad ściął na drzewie gałęzie, bo twierdził, że mu przeszkadzają. Gdyby tego nie zrobił, może więcej ludzi by się zdecydowało na skok.

Reklama

>>> W pożarze zginęło aż trzynaścioro dzieci

Znał pan wszystkie ofiary?
Spłonęły trzy bliskie mi rodziny z maluchami. Wszystkich widziałem i słyszałem podczas pożaru. Boże, nic nie mogłem zrobić! Sąsiadce Magdzie, tej która wciąż jest zaginiona, zginął brat, dwie siostry i mama. Myślałem, że ona również. Stałem pod oknem i namawiałem ją do skoku. Bała się. Wreszcie odciągnęli mnie strażacy. Później się dowiedziałem, że jednak się zdecydowała... Ale straciła wszystkich, których kochała. Ja teraz mam jeden cel. Żyję dla Sandry i ludzi, którzy się uratowali. Za ten pożar musi ktoś odpowiedzieć.

*Remigiusz Rymarski, 28-latek ocalony z pożaru w Kamieniu Pomorskim