Choć posłowie komisji zdrowia i rząd jak jeden mąż chcą zaostrzyć ustawę antynikotynową, może nie być łatwo. Przemysł tytoniowy nie poddaje się bez walki, a co istotne, ma poparcie wśród posłów, i to nie tylko tych palących.
Lobbują producenci i plantatorzy tytoniu, podając argumenty ekonomiczne. Maciej Skorliński z Federacji Związków Zawodowych Pracowników Przemysłu Tytoniowego zwraca uwagę, że nowe przepisy uderzą w 5 tys. pracowników i 15 tys. plantatorów oraz ich rodziny. "Wejście w życie ustawy może spowodować, że produkcja spadnie i przestanie się opłacać. To spowoduje zamykanie lub przenoszenie fabryk z Polski" - ostrzega.
>>> Politycy postraszą palaczy brakiem wzwodu
W tej chwili 80 proc. ceny papierosów trafia do państwa w postaci podatków i akcyzy. To czwarta branża, jeśli chodzi o kwoty odprowadzane do budżetu.
Jak mówi Skorliński, to gigantyczne kwoty - średnio koncerny płacą 260 zł od tysiąca sprzedanych papierosów, przy czym w Polsce wypala się ok. 60 mld sztuk papierosów. To oznacza, że do kasy państwa wpływa ok. 15 mld zł! To 5 procent budżetu, czyli 3/4 sumy oszczędności, których rząd w tym roku szukał w budżecie, i prawie dwa razy tyle, ile wynosi budżet całego szkolnictwa wyższego w Polsce, oraz tyle, ile państwo co roku dopłaca do rolniczych emerytur.
Kto ma rację? Ani Ministerstwo Zdrowia, ani Ministerstwo Finansów nie dysponują danymi, które jednoznacznie odpowiedzą, czy przemysł tytoniowy więcej nam daje, czy więcej kosztują nas skutki usuwania szkód spowodowanych przez papierosy.
Trzeba bowiem policzyć koszty związane z leczeniem chorób spowodowanych przez papierosy, zwolnieniami lekarskimi czy w końcu utratą pracy z powodu choroby i zubożeniem całej rodziny.
Zdaniem Przewoźniaka koszty usuwania szkód są dwukrotnie większe niż zyski państwa, tak wyliczył Bank Światowy. Te koszty to np. leczenie 20 tys. rocznie chorych na raka płuc. Za chorobę tę w 95 proc. przypadków odpowiadają papierosy. 90 proc. chorych umiera w ciągu pięciu lat. Ich leczenie kosztuje ok. 100 tys. zł rocznie. Inny przykład to gruźlica i zapalenie płuc - palaczy dotyka kilka razy częściej.
Przeciwnikiem ograniczeń jest Andrzej Sadowski Centrum im. Adama Smitha. Jego zdaniem wprowadzanie pełnego zakazu palenia w restauracjach, w których nie ma osobnej sali dla palących, to ograniczenie prawa własności. "Może się okazać, że to będzie martwy przepis, bo pub czy restauracja zamienią się w prywatne kluby, gdzie wejście będzie kosztowało tyle, ile kupno kawy, i przepis stanie się fikcją. Tak było w innych krajach.
>>> Posłowie chcą oduczyć Polaków palenia
Z kolei Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów, jest zwolennikiem zakazu. "Wpływ na budżet raczej będzie niewielki, bo to jest narkotyk i wywołuje silne uzależnienie, więc nie sprzedaż tak bardzo nie spadnie" - mówi.
Zwolennicy zakazu przypominają, że 77 proc. Polaków jest za całkowitym zakazem palenia. W Anglii na początku było to 5 proc., a obecnie, po czterech latach, odsetek wzrósł do 70 proc.
Niektórzy posłowie jednak podzielają argumenty przeciwników zakazu i już zapowiadają, że zagłosują przeciw. "Szczyt idiotyzmu" - oburza się posłanka Iwona Śledzińska-Katarasińska z PO. Jej zdaniem to ograniczanie swobód obywatelskich.
Janusz Palikot obiecuje, że stanie teraz w obronie palaczy. "A jeśli ustawa przejdzie przez Sejm, zajmie się nią komisja Przyjazne Państwo" - zapowiada.