Niezwykle zdziwieni byli ci, którym urzędnicy odebrali prawo jazdy tylko za to, że zrobili ekspresowe kursy nauki. Pechowcy to mieszkańcy Koszalina i Warszawy, ale taka przykrość przytrafić się może również mieszkańcom innych miast. A wszystko dlatego, że Ministerstwo Transportu sprawdza uprawnienia przyznawane na eksternistycznych kursach - pisze "Rzeczpospolita".

Niewielu zdobywających upragnione "prawko" wie, że jest rozporządzenie, z którego jasno wynika, iż kurs musi trwać określony czas. Wychodzi na to, że minimum dziesięć dni. Przelicznik jest prosty. Kursant musi wyjeździć 30 godzin z instruktorem, ale nie więcej niż trzy godziny dziennie. Jeśli więc zrobił cały kurs np. w tydzień, najprawdopodobniej jeździł dłużej. Tyle że to łamanie prawa. Urzędnicy nie biorą więc pod uwagę dodatkowych godzin. A przejechanie zbyt małej ich liczby jest podstawą do odebrania uprawnień.

I tak właśnie pierwsi pechowcy stracili zdobyte z trudem prawo jazdy. Co gorsza, nie można takiej urzędniczej decyzji zakwestionować, jeśli w papierach szkoły jazdy jest krótszy od wymaganego czas kursu. Szkoły niestety nic sobie z tego nie robią. Kuszą kursami wakacyjnymi, weekendowymi. Dzięki temu mają o wiele więcej chętnych. I więcej zarobią. Szkoda tylko, że nie interesuje ich los kursantów...