Adam Kierczyński od kilku lat próbuje odzyskać dług od nierzetelnego wykonawcy remontu drogi - pisze "Fakt". Już myślał, że się uda. Sąd przyznał mu rację, od nieuczciwej firmy miał dostać 200 tys. zł odszkodownia. Ale pan Adam krótko się cieszył...Gdy po wyroku, na kilka miesięcy musiał wyjechać do Stanów, sprawy potoczyły się jak w czarnej komedii... Pod koniec marca zadzwonił ze Stanów do swojego radcy prawnego. Ten zdębiał. "Ty żyjesz?" - wydukał adwokat.
Był pewien, że Kierczyński zmarł. Przecież dostał taką informację od komornika, który miał ściągnąć dług! Szybko wyjaśniło się, o co chodzi. Otóż prawnik dłużnika wysłał komornikowi sądowemu pismo, w którym napisał, że Kierczyński nie żyje, więc wnosi o zawieszenie postępowania komorniczego. Egzekucję długu umorzono.
Adam Kierczyński wsiadł w pierwszy samolot i zjawił się w Polsce. Przywiózł ze sobą oświadczenie potwierdzone przez konsulat, że pogłoski o jego śmierci były mocno przesadzone. Nawet uśmiechał się do siebie, że doszło do tak idiotycznej pomyłki. Ale mina szybko mu zrzedła. Bo okazało się, że postanowienie komornika sądowego w sprawie umorzenia egzekucji jest aktem prawnym, który nie tak łatwo odkręcić.
"To absurd! Ja przecież żyję, jem i oddycham!" - denerwuje się pan Adam.
Od kilku tygodni sąd nie może się zdecydować, która prokuratura ma się zająć jego sprawą. Krakowska, gdzie mieszka, czy pomorska, gdzie budowano mu feralną drogę. A szanse na odzyskanie długu maleją z każdym dniem - pisze "Fakt". "Zanim udowodnię, że żyję, to sprawa długu się przedawni" - macha tylko ręką skołowany pan Adam.