Córka przedwojennego właściciela czy Zakład Ubezpieczeń Społecznych – NSA rozstrzygnie dziś, komu należy się piękny pałacyk nieopodal warszawskiego placu Zamkowego. Spadkobierczyni walczy o tę nieruchomość już 20 lat.

Joanna Beler jest 76-letnią warszawianką. Sama siebie nazywa weteranką. Dzisiejszy wyrok NSA będzie siedemnastym, który zapadł się w jej sprawie w ciągu ostatnich 20 lat. – Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że będzie ostatni – mówi nam. Jeśli wygra spór o Pałac Biskupów Krakowskich przy ulicy Miodowej w Warszawie, będzie ja musiał opuścić ZUS. W latach 80. dostał budynek na siedzibę. Przez lata wydawał pieniądze na restaurację siedziby. – Stoimy na stanowisku, że pani Beler nie dysponuje żadnym dokumentem potwierdzającym wprost jej prawo do własności – mówi rzecznik ZUS Przemysław Przybylski.

Joanna Beler dysponuje testamentem, który stwierdza, że jest jedyną spadkobierczynią pałacu. Jest spadkobierczynią Łukasza Piotrowskiego – szlachcica, który kupił ten budynek w pierwszej połowie XIX wieku. Nieruchomość, podobnie jak ponad 40 tys. majątków warszawskich, w 1945 roku została objęta tzw. dekretem Bieruta i znacjonalizowana. Po upadku komunizmu pani Beler zaczęła sądową batalię o odzyskanie wartej dziś ponad 150 mln złotych posiadłości. Przed wojną mieściła się tam m.in. pensja dla panien oraz gimnazjum żeńskie, które Bolesław Prus rozsławił w „Emancypantkach”. – W czasie powstania warszawskiego tu był punkt graniczny rozdzielający niemieckie wojsko od naszych – wspomina Beler.

Jeszcze w 1997 roku wydawało się, że sprawa jest wygrana. Urząd rejonowy przyznał Beler prawo użytkowania wieczystego gruntu, na którym znajduje się budynek. ZUS się od decyzji odwołał. A to pociągnęło za sobą całą lawinę nieprzychylnych dla właścicielki decyzji. – Uzbierałam kilogramy makulatury i całe pudła bzdurnych pism, ale się nie poddałam. Mam za sobą powstanie warszawskie, II wojnę światową i komunizm, więc niech nie myślą, że mnie łatwo złamać. To moja własność – mówi Beler. Z walki nie zrezygnowała nawet wówczas, gdy do jej domu przyszli dwaj biznesmeni z milionem złotych w walizce. – Powiedzieli, że na pewno potrzebuję pieniędzy, więc pożyczą mi je w zamian za prawo pierwokupu pałacu. A na pytanie, z jakiej mafii przyszli, tylko się uśmiali – wspomina Beler.

Reklama

Cztery lata temu sprawę rozpatrywał Trybunał Sprawiedliwości w Strasburgu. Wydał wyrok krytykujący Polskę za przewlekłość w postępowaniu. Żaden urząd się nim jednak nie przejął. – Sprawa Joanny Beler jest jednym z najgłośniejszych i najdłuższych procesów o odzyskanie posiadłości zagrabionych właścicielom stołecznych gruntów, ale takich osób są tysiące – mówi Mirosław Szypowski, prezydent Polskiej Unii Właścicieli Nieruchomości. Do mediów przebijają się głównie batalie sądowe przedwojennych właścicieli stołecznych pałacyków, jak spór córek prezydenta RP na uchodźstwie Edwarda Raczyńskiego o siedzibę Akademii Sztuk Pięknych. – To są potentaci, a zdecydowanie więcej spraw dotyczy niewielkich kamienic – mówi Szypowski. Na 17 tys. znacjonalizowanych stołecznych nieruchomości, od 1995 roku do prawowitych właścicieli wróciło ich zaledwie 2,5 tys. Problemy generuje najczęściej biurokracja, przewlekłość postępowania sądowego, brak odrębnej ustawy reprywatyzacyjnej dla Warszawy i opieszałość urzędów, które nierzadko same korzystają z zajętych w PRL okazałych pałacyków.

Reklama