Pani Agnieszka - bo o niej mowa - była w szóstym miesiącu ciąży, jak podało RMF FM. Z jej relacji wynika, że choć została przyjęta na oddział, to jednak nikt jej starannie nie zbadał. Dostała tylko kroplówkę.
Dopiero następnego dnia rano personel zainteresował się stanem ciężarnej. I kiedy okazało się, że kobieta musi urodzić, to odesłano ją na oddział ginekologiczny. Tam sama urodziła dziecko na wspólnej sali, ale dziewczynka miała nie przeżyć porodu.
Pani Agnieszka twierdzi, że widziała, jak dziecko się rusza. Pielęgniarki miały jej z kolei powiedzieć, że Amelka żyła do momentu przecięcia pępowiny. - Potem zobaczyłam w aktach szpitalnych, że urodziłam martwe dziecko. Nie rozumiem. Przecież widziałam, że się rusza - opowiada.
Matka kobiety miała usłyszeć podczas szukania pomocy, że jej córka nie jest jedyną pacjentką i że musi poczekać.
Pani Agnieszka złożyła skargę w Ministerstwie Zdrowia oraz w Okręgowej Izbie Lekarskiej w Szczecinie. Sprawą zajęła się także prokuratur.