Nie miałem innego wyjścia. Wszyscy teraz mi zarzucają, że postąpiłem niegodziwie, ale dlaczego nikt nie sprawdził, dlaczego to schronisko było zamknięte - powiedział w rozmowie z Wyborczą Piotr Kuryło. - Zrezygnowałem z biegu, bo pojawiły się komentarze bardzo złośliwe. Myślę, że wiem, kto za nimi stoi. To ludzie, którzy swego czasu chcieli wyłudzić ode mnie ogromne pieniądze. Nie udało się im. Teraz chcieli zrobić wszystko, aby mnie zdyskwalifikować na mecie. Uznałem, że nie ma sensu biec i zostać zdyskwalifikowanym. Zresztą to miał być mój ostatni bieg. Bardzo bym chciał teraz odzyskać psa, bo nigdzie nie będzie mu tak dobrze jak u mnie - tłumaczył biegacz.
Ultramaratończyk Piotr Kuryło, przed startem, porzucił swoją ciężarną sukę przed wejściem do "azylu psów szukających domu Sonieczkowo" w podaugustowskim Żarnowie. Stała ona kilka godzin na słońcu, ponieważ jak tłumaczył mężczyzna, brama była zamknięta.
Nie zadzwonił on jednak do właściciela schroniska - numer bez problemu można znaleźć w internecie, a także na bramie, przed którą Kuryło zostawił psa. - Możliwości kontaktu było wiele - mówi Radiu Białystok Przemysław Chmielewski ze schroniska. Ze względu na swoje znajomości w sieci, biegacz wiedział gdzie tych kontaktów szukać.
Piotr Kuryło sądzi, że postąpił najlepiej jak mógł. Biegacz jeszcze nie wrócił z maratonu, ale Radiu Białystok powiedział: "Zawiozłem w to miejsce, gdzie wydawało mi się, że będzie najlepiej dla psa. Tak jak kobieta, która rodzi i ma problemy z wychowaniem dziecka i oddaje dziecko do okienka życia i nikt jej nie robi problemu...dla mnie takim okienkiem było to schronisko".