Postępowanie „Orka”, czyli zakup trzech okrętów podwodnych, ciągnie się już od 2013 r. W fazie analityczno-koncepcyjnej oprócz Szwedów biorą udział także dwaj giganci: francuski DCNS oraz niemiecki ThyssenKrupp Marine Systems. Jest się o co bić, ponieważ szacunkowy koszt jednego okrętu podwodnego to 2,5 mld zł. Jednak na skutek zmiany decyzji dotyczącej pocisków manewrujących (w pierwotnych założeniach miało ich na tych okrętach nie być, jeszcze za rządów PO–PSL zdanie zmieniono) i rozwlekłości procesu biurokratycznego postępowanie trwa już czwarty rok. – Trwa faza analityczno-koncepcyjna (FAK), w ramach której rozważane są różne sposoby pozyskania, w tym wspólny zakup z innymi państwami. Termin dostawy będzie zależał od przyjętego sposobu pozyskania. Szacuje się, że pierwszy okręt powinien dotrzeć w 2024 r. – poinformowali nas urzędnicy z oddziału mediów Ministerstwa Obrony Narodowej.
Wydaje się, że podpisanie umowy możliwe jest najwcześniej w ostatnim kwartale 2017 r., ale dużo bardziej realny jest 2018 r. Wiadomo, że każdy z trzech podmiotów bijących się o ten kontrakt rozmawia z Polską Grupą Zbrojeniową i proponuje mniej lub bardziej szeroką współpracę przemysłową. – Jeśli polski rząd sobie życzy, ThyssenKrupp Marine Systems może zaproponować budowę wszystkich trzech okrętów w Polsce – wyjaśnia wiceprezes ds. sprzedaży Jan Christian Feuerbach. – Autonomiczność serwisowania okrętu przez Polskę w trakcie jego użytkowania zostanie zapewniona poprzez transfer technologii i know-how – dodaje przedsiębiorca.
Tymczasem Saab poszedł ostatnio o krok dalej i wiadomo, że w przypadku wygranej w tym postępowaniu kooperacja przemysłowa będzie dotyczyć nie tylko trzech okrętów produkowanych dla Polski, ale także kolejnych zamówień proponowanego przez nich modelu A26. – Saab widzi duży potencjał do długookresowej współpracy z Polską przy strategicznych projektach zbrojeniowych. Przygotowaliśmy mocną ofertę dla polskiego przemysłu i jesteśmy gotowi do dalszych rozmów. Obecnie trwa budowa pierwszego szwedzkiego okrętu podwodnego typu A26, który czerpie z naszych doświadczeń w opracowywaniu jednostek podwodnych. Współpraca z waszym krajem gwarantowałaby obopólne korzyści – mówi Gunnar Wieslander, szef stoczni Saab Kockums.
Aby szersza współpraca przemysłowa miała sens, muszą się znaleźć chętni, by te okręty kupić. Choć toczone są rozmowy z różnymi państwami, to konkretnych decyzji na razie brakuje. Tak daleko idąca oferta współpracy przemysłowej najprawdopodobniej wynika z tego, że to właśnie Szwedzi najbardziej z całej trójki producentów okrętów podwodnych potrzebują teraz zamówienia i partnera. Francuski DCNS wygrało ostatnio olbrzymią dostawę okrętów dla Australii. I choć finalna umowa nie została jeszcze podpisana, to wart kilkadziesiąt miliardów euro kontrakt wydaje się być dla Francuzów na wyciągnięcie ręki. Z kolei Niemcy w ubiegłych latach zdobyli zamówienie m.in. w Singapurze (wygrywając właśnie ze Szwedami), tak więc również mają dla kogo produkować.
Tymczasem szwedzkie A26 to zupełnie nowe okręty, które dotychczas zamówiła jedynie Szwecja (dwie sztuki). I choć jest opcja na to, że rząd będzie chciał kupić kolejne dwie sztuki, to tak naprawdę jak kania dżdżu Szwedzi potrzebują kolejnych zamówień. – Powinniśmy sprzedać co najmniej 10–12 sztuk tych okrętów. Polska może być w tym projekcie strategicznym partnerem i liczymy, że tak się stanie – mówił na ubiegłotygodniowym spotkaniu z dziennikarzami admirał Andreas Olsson, odpowiedzialny za zakup systemów morskich w szwedzkim ministerstwie obrony, które finansuje budowę i rozwój A26. Fakt, że o kontrakt bije się trzech dużych graczy, polskie MON powinno podobnie jak w przypadku tarczy przeciwrakietowej wykorzystać do wynegocjowania jak najlepszych warunków cenowych i kooperacji przemysłowej. Efekty tych rozmów powinniśmy poznać w przyszłym roku.
O kontrakt walczą jeszcze Francuzi i Niemcy. Ale to Saab stoi pod ścianą