Były prokurator Stanisław Ozimina w rozmowie z "Faktem" twierdzi, że gdy jego przełożeni scedowali na niego tę sprawę stwierdzili, że "musi coś z tym zrobić". Był trzecim prokuratorem prowadzącym sprawę zbrodni w Miłoszycach na Dolnym Śląsku. Jak mówi , na ślad Tomasza Komendy wpadli policjanci, a opinie i ekspertyzy biegłych potwierdziły ich ustalenia.

Reklama

W mojej ocenie należało go aresztować i teraz zrobiłbym to samo. Nie popełniłem w tej sprawie żadnego błędu – podkreśla były prokurator. Kiedy przedstawił zarzuty Komendzie, odsunięto go od sprawy. Gazety pisały m.in. o tym, że dowody zapachowe w tej sprawie trzymano w śmierdzących słoikach po ogórkach, a kolejni świadkowie byli zastraszani. Ozimina skrytykowany został także przez ówczesnego prokuratora generalnego Lecha Kaczyńskiego. Prokurator do dziś nie wie, za co dokładnie.

Śledztwo odebrano mu w styczniu 2001 r. Pięć lat później odszedł z prokuratury, a w 2015 r. został skazany za korupcję, którą udowodniono mu przy prowadzeniu spraw wrocławskich gangsterów. Nie poszedł do więzienia, bo współpracował z wymiarem sprawiedliwości.

Pytany o to, czy przeprosi Komendę, odpowiada, że nie zamierza, ale jest mu przykro, że niewinny człowiek trafił do aresztu. - Gdybym go spotkał na ulicy podałbym mu rękę. Podziwiam go za to, co przeżył w więzieniu – stwierdza.

W ubiegły czwartek sąd penitencjarny przy Sądzie Okręgowym we Wrocławiu warunkowo zwolnił Tomasza Komendę z odbywania kary 25 lat więzienia. Mężczyzna w 2004 r. prawomocnie został niesłusznie skazany za zabójstwo i zgwałcenie 15-latki.