Mówią o niej: „wiecznie naburmuszona”, „humorzasta”. Lecz także: „porządny człowiek, który oddziela sferę prawa od polityki”, „ostatnia obrończyni demokracji”. Profesor Małgorzata Gersdorf, pierwsza prezes Sądu Najwyższego, to postać niejednoznaczna. Miała być prezesem na spokojne czasy. Została, wbrew własnej woli, uwikłana w brutalny spór polityczny. 3 kwietnia 2018 r. wejdzie w życie nowa ustawa o Sądzie Najwyższym. Profesor Gersdorf się z nią nie zgadza.
Wybór z przypadku
Na początek ważne zastrzeżenie: w tekście nie ma ani jednej wypowiedzi jego bohaterki. Prosiliśmy o chwilę rozmowy, usłyszeliśmy, że profesor rozmawiać nie będzie. Profesor Gersdorf bowiem rozmawia wyłącznie z mediami, które uważa za jej sprzyjające. A nawet im wytyka, że zbyt często ją krytykują. Nie piszę tego, by się żalić. To po prostu również pokazuje, jaka pierwsza prezes Sądu Najwyższego jest.
Chłodny stosunek do mediów to jedna z najbardziej widocznych cech Gersdorf. I, jak twierdzą niektórzy, kamień, który sama sobie przywiązała do szyi. Profesor nie ma żadnego wyczucia tego, co wypada w mediach powiedzieć, a czego mówić nie należy. Nie widzi potrzeby komunikowania się Sądu Najwyższego ze społeczeństwem za pośrednictwem telewizji, radia i prasy. Uważa, że obywatele powinni sędziów, w tym Sąd Najwyższy jako organ konstytucyjny, szanować za sam fakt istnienia.
– Jest niereformowalna. Śledzi, co media mówią o niej i o Sądzie Najwyższym, denerwuje się, że nie ma w materiałach przedstawionego jej punktu widzenia, a zarazem nie chce z nim wyjść do mediów – opowiada mi jeden z sędziów SN. I dodaje, że jego zdaniem to główny powód, dla którego sędziowie przegrali z politykami batalię o rząd dusz.
„Życzę, aby nowa prezes umacniała autorytet Sądu Najwyższego, którego poważne uprawnienia i niezależność są zagwarantowane w konstytucji, ale autorytet żadnym przepisem zagwarantowany nie jest. Ten autorytet tworzy dobra tradycja Sądu Najwyższego, tworzą także jego prezesi – szczególnie pierwszy prezes. Dlatego dzisiaj, powołując panią profesor Gersdorf, chciałbym jej życzyć tego, aby swoją pracą, służbą umacniała autorytet Sądu Najwyższego”. To słowa prezydenta Bronisława Komorowskiego z 30 kwietnia 2014 r. Małgorzata Gersdorf została właśnie pierwszym prezesem Sądu Najwyższego, pierwszą kobietą na tym stanowisku. W relatywnie spokojnych czasach miała zadbać o to, by społeczeństwo sędziom ufało, a Sąd Najwyższy stał się instytucją wzbudzającą największy szacunek. A przecież wstąpiła na fotel pierwszego prezesa trochę z przypadku. Gdyby bukmacherzy kilka miesięcy wcześniej przyjmowali zakłady o to, kto będzie prezesem SN, za złotówkę postawioną na prof. Gersdorf można by zapewne wykupić ekskluzywne zagraniczne wczasy.
Sąd Najwyższy nie był w ogóle przygotowany na wybór nowego pierwszego prezesa. Wiadomo było, że urzędujący od 2010 r. Stanisław Dąbrowski ciężko choruje. Mimo to jego śmierć 9 stycznia 2014 r. dla całego środowiska prawniczego była szokiem. W SN zaczęły się przygotowania do wyboru pierwszego prezesa, choć trudno powiedzieć, by ktoś się do tej roli palił. Procedura jest taka, że Zgromadzenie Ogólne Sędziów SN przedstawia dwóch kandydatów prezydentowi, ten zaś wskazuje nowego prezesa. Do tego czasu pełniącym obowiązki został prof. Lech Paprzycki, prezes Izby Karnej SN. Ale wielu sędziów na najważniejszym stanowisku widziało kogoś innego.