Siódmego listopada wojewódzka kierownik oddziału psychiatrycznego dla dzieci dr Paulina Rok-Bujko wysłała alarmujące pismo, że w związku z brakiem miejsc dla pacjentów, jak również deficytami obsady lekarskiej na Oddziale Psychiatrycznym dla Dzieci – na poziomie 2,8 etatu lekarskiego – wstrzymuje przyjęcia do oddziału z dniem 8 listopada 2018 r. do odwołania. „Dalsze przyjmowanie dzieci stanowić będzie zagrożenie bezpieczeństwa i zdrowia przebywających aktualnie pacjentów na oddziale” – można przeczytać w piśmie adresowanym do wojewódzkiego konsultanta ds. psychiatrii dzieci i młodzieży dr Lidii Popek, a przesłanym do wiadomości krajowego konsultanta, lekarza dyżurnego Pogotowia w woj. mazowieckim oraz dyrektora wydziału zdrowia urzędu wojewódzkiego.
Te 2,8 etatu oznacza ordynatora, lekarkę w trakcie specjalizacji oraz psychiatrę. – Dyrekcja szpitala prowadzi rozmowy mające na celu zachęcenie lekarzy do pozostania w pracy – przyznaje prezes zarządu MCN Michał Stelmański.
Nie najlepsza sytuacja jest też na oddziale młodzieżowym. „Tylko” jedna lekarka złożyła wymówienie, ale inne się zastanawiają. Już teraz pracują ponad siły. – Jeśli mam pięciu pacjentów, mogę z każdym indywidualnie rozmawiać i naprawdę leczyć. Jeśli jest ich 10, jestem w stanie tylko spytać, jak się czują, mijając ich na korytarzu. Jeśli jest 15, zamknę się w gabinecie i będę wypełniała papiery, bo z tego tak naprawdę jestem rozliczana – mówi z goryczą Agnieszka Dąbrowska, która do czerwca pracowała na oddziale młodzieżowym. Odeszła, bo miała już dość poczucia bezradności. Bo to nie pierwszy kryzys, jakie przeżywają te dwa oddziały.
Zawsze było trudno, ale bardzo źle zaczęło się dziać jesienią zeszłego roku. Z pracy odeszło kilka osób, a pacjentów przybywało. Tak samo było na oddziale dziecięcym. Marta Niedźwiedzka, psychiatra, która 31 października złożyła wymówienie, wyjaśnia, że długo – z odpowiedzialności, poczucia lojalności wobec firmy – lekarze pracowali, prosząc dyrekcję szpitala, aby coś z tym zrobiła. – Ale nie doczekaliśmy się odpowiedzi ani dobrej zmiany – mówi Niedźwiedzka.
Reklama
Dwie lekarki postanowiły zaalarmować opinię społeczną w nadziei, że skłoni to osoby, które decydują o organizacji zamkniętego lecznictwa psychiatrycznego dla niepełnoletnich oraz jego finansowaniu, do działania. Bezpośrednim impulsem była wizyta u Agnieszki Dąbrowskiej dziewczyny, która przez ostatnie pięć lat była leczona w szpitalu w Józefowie. Została z niego wypisana latem, gdy skończyła 18 lat. Opowiedziała lekarce o swoim doświadczeniu nadużycia seksualnego ze strony sanitariusza, gdy była jeszcze pacjentką. Pokazała wulgarne w treści wiadomości, jakie jej przesyłał na Messengerze.
Reklama
Umówiłam się na rozmowę z dyrektor medyczną szpitala – opowiada dr Dąbrowska. – Ta stwierdziła, że nie można bez konkretnych dowodów nikogo oskarżać. Potem przez kilka dni nic się nie działo, sanitariusza nie odsunięto nawet od dyżurów nocnych.
Dyrektor medyczna nie chciała rozmawiać z DGP. Wystosowaliśmy więc pisemne zapytania do zarządu MCN, ordynatorów oraz Urzędu Marszałkowskiego Województwa Mazowieckiego mającego 100 proc. udziałów w spółce z o.o., jaką jest centrum.
„Do chwili obecnej na terenie Mazowieckiego Centrum Neuropsychiatrii nie odnotowano żadnego potwierdzonego przypadku popełnienia wobec pacjentów przestępstw o charakterze seksualnym przez personel szpitala” – odpisał prezes Stelmański. Jednak w telefonicznej rozmowie zapewnił, że sprawa została zgłoszona do prokuratury. – Nie zamierzamy niczego zamiatać pod dywan – podkreślił.
Jego zdaniem największym problemem jest brak lekarzy specjalistów, których po prostu nie ma skąd wziąć. W Mazowieckiem brakuje chętnych do podjęcia specjalizacji z zakresu psychiatrii dzieci i młodzieży. Jak twierdzi prezes, w ubiegłym roku jesienią na 24 miejsca rezydenckie nie zgłosił się ani jedna osoba.
To problem nie tylko Mazowsza, którego oddziały psychiatryczne dla dzieci i młodzieży obsługują także pacjentów z Podlasia, gdzie nie ma ani jednego takiego oddziału, a także województwa świętokrzyskiego – tam jedyny oddział jest częściowo w remoncie. Na Mazowszu, oprócz Józefowa, jest jeszcze przepełniony Instytut Psychiatrii i Neurologii i pękająca w szwach Klinika Psychiatrii Wieku Rozwojowego. 20 sierpnia 2018 r. – jako remedium na protesty lekarzy w Józefowie – rozpoczął działalność oddział psychiatryczny dla dzieci i młodzieży w Szpitalu Rehabilitacji w Konstancinie-Jeziornej. Też jest już przepełniony.
Jeśli Józefów przestanie przyjmować, jego pacjentami będą musiały się zająć inne placówki.
O możliwość przyjęcia 40 dodatkowych chorych z Józefowa zapytaliśmy prof. Tomasza Wolańczyka, ordynatora oddziału psychiatrii wieku rozwojowego Samodzielnego Publicznego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Warszawie. – Mogę tylko powiedzieć, że w takim przypadku ja, a prawdopodobnie także wszyscy moi pracownicy, złożymy wymówienia – odpowiedział, tłumacząc, że na jego oddziale jest 20 łóżek i… 35 pacjentów. „Nadliczbowe” dzieci śpią na dostawionych łóżkach i materacach rozłożonych na podłodze. Na kolejne nie ma już miejsca. W jego ocenie byłoby to też nieodpowiedzialne, bo nie ma możliwości, aby zapewnić bezpieczeństwo w tak dużej grupie, gdzie większość jest po próbach samobójczych. Jest też zagrożenie przemocą fizyczną i seksualną.
Oddział dziecięcy w Józefowie nadal pracuje, od piątku przyjął kilku kolejnych pacjentów – zauważa krajowa konsultant ds. psychiatrii dzieci i młodzieży prof. Barbara Remberk. Sytuacja dojrzała jednak do tego, aby się nią zająć. I to na poziomie ministerialnym.

rozmowa

Sytuacja jest trudna, a w zasadzie kryzysowa

W Polsce na 100 tys. pacjentów przypada nieco ponad czterech lekarzy o specjalności psychiatrii dzieci i młodzieży. To powoduje, że nie są oni w stanie leczyć, trzymając się standardów.
Dr n. med. Barbara Remberk, konsultant krajowy ds. psychiatrii dzieci i młodzieży: Mam nadzieję, że lekarze starają się leczyć pacjentów, trzymając się standardów. To jednak mniej, niż wynosi średnia dla cywilizowanych krajów, mniej nawet niż w innych krajach postsocjalistycznych. Gdyby było 10 lekarzy na 100 tys. pacjentów, można by było mówić o leczeniu. Bo podstawą są nie medykamenty, ale właśnie kompleksowe działania psychoterapeutyczne. Brak kadry, nie tylko lekarzy, ale psychologów i psychoterapeutów, sprawia, że sytuacja jest trudna, a w zasadzie kryzysowa.
Co się stanie, kiedy oddział dziecięcy w Józefowie zostanie zamknięty? Bo już ma przestać przyjmować pacjentów.
Nie wiem. Będzie bardzo źle. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że do tego nie dojdzie. W Mazowieckiem wszystkie oddziały są już skrajnie przepełnione.
Ilu lekarzy w tym roku wybrało jako specjalizację psychiatrię dzieci i młodzieży?
Jest mniej chętnych niż miejsc. Wiosną było siedemdziesięciu paru lekarzy w trakcie szkolenia, ale jeszcze nie ma oficjalnych wyników, ilu było w tym roku kandydatów. Pewnie trochę ludzi się szkoli, ale to wciąż mało. A nauka trwa pięć lat. Jednak nawet tych siedemdziesięciu paru specjalistów, którzy się pojawią na rynku pracy za jakiś czas, nie wystarczy, żeby uzupełnić braki po tych, którzy odejdą na emeryturę, nie mówiąc o zapełnieniu wakatów. Kilkadziesiąt osób nie zmieni sytuacji.
To co robić?
Dużo łatwiej jest rozbudować system opieki psychologicznej, co zresztą jest prawidłowym kierunkiem. Najpierw powinno się prowadzić psychoterapię, zanim wdroży się leki, które najczęściej są postępowaniem drugiego rzutu.
Dlaczego lekarze nie chcą się kształcić w tym kierunku? Wiem, że w ogóle mamy za mało lekarzy, że specjaliści wyjeżdżają z kraju. Jednak psychiatria dziecięca jest szczególna – po prostu brak chętnych, żeby się nią zajmować.
Myślę, że w głównej mierze chodzi o poziom finansowania. To jest bardzo ciekawa, ale też bardzo wymagająca specjalizacja. Badanie pacjenta obejmuje długie rozmowy z rodzicami, z dzieckiem, powinno się także porozmawiać z przedstawicielami szkoły, często kuratorem, więc mówiąc wprost – jest to bardzo czasochłonne. A więc kosztowne, bo czas ludzki jest drogi.
Podobno na wolnym rynku lekarz specjalista w tej dziedzinie może zarobić od 20 do 40 tys. zł miesięcznie. Ale, jak rozumiem, placówki publiczne nie zapewniają takich pensji. 6,3 tys. brutto to wszystko, na co można liczyć.
Mówimy o pensji dla lekarzy. A psychologowie? W większości jednostek są to mniejsze uposażenia. O połowę. Także na rynku prywatnym poświęcony czas i praca nie przekładają się na zarobki w podobny sposób jak w przypadku lekarzy o innych specjalizacjach.
Do tego dochodzą niesamowita presja i odpowiedzialność. Lekarze i pacjenci opowiadali mi o przypadkach agresji fizycznej, seksualnej, werbalnej, jakie są codziennością na oddziałach dziecięcych i młodzieżowych. Jak wiele sygnałów o takich zdarzeniach trafia do pani?
Na szczęście takie sytuacje rzadko się zdarzają. Kilka lat temu głośna była sprawa, kiedy złe rzeczy działy się w Ośrodku Psychiatrii Sądowej w Starogardzie Gdańskim, ale muszę powiedzieć, że od półtora roku, odkąd jestem konsultantem krajowym, żadne takie skargi do mnie nie wpłynęły. Jeśli już, to dotyczą procedur, które są przypisane do takich oddziałów, jak odbieranie pacjentom niebezpiecznych narzędzi czy unieruchomienia pobudzonego pacjenta, ale to incydentalne sprawy.
Ja mam całkiem inne informacje, ale może pacjentom, a nawet lekarzom łatwiej poskarżyć się prasie niż utytułowanej pani profesor. Niemniej jednak jesteśmy zgodne co do jednego: sytuacja jest katastrofalna, brakuje specjalistów, za chwilę będą zamykane kolejne oddziały. Co dalej?
Przy ministrze zdrowia pracuje zespół, który się nad tym zastanawia. To, co do tej pory wypracowaliśmy, to ułatwienia w szkoleniu kadry psychoterapeutycznej dla dzieci i młodzieży. Jest taki pomysł, aby upowszechnić i refundować takie szkolenie, także otworzyć nowe kierunki w tej dziedzinie. Refundowane ze środków publicznych. Bo – aby się wyszkolić na wolnym rynku – trzeba na to wydać kwotę w granicach 45 tys. zł. Jednak w niektórych środowiskach koncepcja ta budzi wątpliwości.
Rozumiem, że stracą na szkoleniach, więc protestują.
Nie sądzę, żeby o to chodziło.
Co na to resort zdrowia?
On jest za, ale ważniejsze jest Ministerstwo Finansów. Dopóty, dopóki nie przeznaczymy środków na psychiatrię dziecięcą, będziemy mieli to, co mamy, a więc katastrofę.
Jaka sytuacja jest na pani oddziale?
Mamy 28 miejsc i 41 pacjentów. Podobna sytuacja – skrajne przepełnienie oddziałów i brak miejsc dla pacjentów w stanie zagrożenia życia – jest w całym kraju.