Ministerstwo Zdrowia lekką ręką wydawało kolejne miliony, w ogóle nie sprawdzając, co dzieje się z pieniędzmi. A - jak wynika z raportu Najwyższej Izby Kontroli - wojewodowie przyłączali do systemu oddziały, które kompletnie się do niego nie nadawały.

I tak np. w placówce podległej MSWiA w Białymstoku do systemu ratownictwa medycznego wdrożono oddział, który nie mógł ratować życia, bo nie miał do tego niezbędnej aparatury. Nie posiadał choćby ultrasonografu (aparat służący do oglądania, co dzieje się w ciele człowieka), a rentgen (pokazuje obraz kości prześwietlanych specjalnymi promieniami) nie miał odpowiednich certyfikatów i mógł być niebezpieczny dla pacjenta. Opłakany stan sprzętu jest aż w 63 proc. miejsc, do których trafiać mieli ludzie, m.in. z wypadków drogowych czy ofiary pobić, których życie zależy od szybkiej i fachowej pomocy lekarskiej.

Jak się okazuje, dyrektorzy 42 szpitali celowo zatajali przed Narodowym Funduszem Zdrowia, że ich placówki do systemu przyłączyć się nie powinny, bo nie są odpowiednio wyposażone. Dzięki temu kliniki dostawały pieniądze na ratownictwo, choć faktycznie takich usług nie były w stanie świadczyć. NFZ nie zorientował się nawet, że do systemu zgłaszano nieistniejące oddziały. Tak np. było w szpitalu w Jędrzejowie, który wpisano do systemu trzy lata przed powstaniem tam oddziału ratunkowego.

Wiele zastrzeżeń Najwyższa Izba Kontroli ma także do doboru śmigłowców, mających transportować najciężej rannych do szpitali. Z 21 tylko dwie maszyny nadają się do latania w nocy. Pozostałe pomogą nam jedynie od świtu do zmierzchu. Nic dziwnego, że średnio co tydzień pogotowie musi odmówić przysłania helikoptera, bo po prostu takiego nie ma.





Reklama

Zdaniem NIK, odpowiedzialność za topienie pieniędzy z budżetu w bubel, który nie jest w stanie dobrze działać, ponosi resort zdrowia. Bo to jego urzędnicy powinni kontrolować tworzenie systemu. I pod ten właśnie urząd podlega NFZ, który pieniądze szpitalom wypłaca.