W tekście pod tytułem "Nieroztropne rewelacje nieznających szacunku trzydziestolatków" włoska gazeta oskarża historyka IPN Piotra Gontarczyka, który kilka dni po śmierci pisarza zbadał jego teczkę oraz Igora Ryciaka, autora artykułu na jej temat.
"La Stampa" przypomina, że Gontarczyk 26 stycznia zeszłego roku, a więc trzy dni po śmierci Kapuścińskiego, pierwszy zajrzał do jego teczki w IPN. "Ten dzień otwiera nowy rozdział w kulturze podejrzeń, nadużyć w imię pamięci" - autor artykułu nazywa badacza IPN "nieugiętym, zażartym inkwizytorem bez wątpliwości".
"W ten oto sposób reputacja autora, przetłumaczonego na 35 języków, uznanego za jednego z największych reporterów XX wieku, który przez pół wieku podróżował po świecie i zgromadził na swym koncie 40 aresztowań i 4 wyroki śmierci, a z Afryki powrócił z gruźlicą i malarią mózgową, jednego z najwybitniejszych synów współczesnej Polski, znalazła się w rękach młodzieńca bez skrupułów, nie dając atakowanemu możliwości sprzeciwienia się" - podkreśla gazeta.
Gontarczykowi zarzuca, że działał w pośpiechu, chociaż "nie spieszył się, kiedy Kapuściński żył". Tymczasem wtedy - pisze - mógłby osobiście wyjaśnić lub zaprzeczyć "słowom i dwuznacznościom zawartym w dokumentach". Poza tym zapomniał o wymaganej ostrożności w podejściu do dokumentów SB.
"Nigdy nie wypowiadałem się publicznie, ani nigdy nie napisałem żadnego artykułu o panu Kapuścińskim" - odpowiada w dzienniku.pl Piotr Gontarczyk. "Łączenie mnie z artykułem w <Newsweeku> tylko na podstawie tego, że czytałem akta Kapuścińskiego, to absurd" - mówi nam historyk IPN.
Włoska gazeta krytykuje też Igora Ryciaka, który w "Newsweeku" opublikował artykuł o dokumentach SB zgromadzonych w sprawie wybitnego reportażysty. "Jest coś aroganckiego, jeśli nie bezwzględnego w postawie reportera, który postanawia szukać grzechów innych; zaangażowanego w krucjatę dążenia do prawdy" - stwierdza "La Stampa".
Z oburzeniem podkreśla, że znajdującą się w teczce Kapuścińskiego notatkę o tym, że nigdy nie dostarczył on istotnych materiałów i nie był "przydatny", dziennikarz przytoczył na końcu oskarżającego tekstu.