Panika na szczytach PRL
Niedługo po godzinie 19.00, kiedy Jan Paweł II po raz pierwszy przemawiał urbi et orbi, a w wiadomościach agencyjnych pojawiły się pierwsze doniesienia o wyborze nowego papieża, informacja szybko rozeszła się po kraju. Do Stanisława Kani, wówczas wpływowego sekretarza w Komitecie Centralnym PZPR i członka Biura Politycznego, zadzwonił szef PAP Janusz Roszkowski z informacją o wyborze kardynała Karola Wojtyły. Kania w wywiadzie rzece "Zatrzymać konfrontację" wspomina o kompletnym zaskoczeniu władzy wiadomością z Rzymu. "Natychmiast poinformowałem o wydarzeniach Edwarda Gierka, który przebywał w domu" - wspominał Kania. W słuchawce usłyszał tylko okrzyk I Sekretarza: "O rany boskie!". Gierek ten moment i telefon od Kani wspominał w "Przerwanej dekadzie". Był wczesny wieczór, a on leżał w łóżku z silnymi bólami kręgosłupa, które dokuczały mu od pewnego czasu. "Zastanawiałem się, czy wziąć blokadę przeciwbólową, gdy zadzwonił do mnie Kania z wiadomością o wyborze papieża Polaka. (...) Do żony powiedziałem, pamiętam jak dziś: "Polak został papieżem. Wielkie to wydarzenie dla narodu polskiego i duże komplikacje dla nas" - wspominał w 1990 r. Dzisiaj trudno zweryfikować, czy rzeczywiście pierwszy sekretarz PZPR był tak przenikliwy. Zdaniem dra. Antoniego Dudka dopiero kolejne miesiące uwieńczone udziałem milionowych tłumów Polaków, którzy przyszli na spotkanie z Janem Paweł II podczas pielgrzymki w 1979 roku, miały im uświadomić, że papież Polak i związane z nim religijne ożywienie w kraju staną się zagrożeniem dla systemu.
"To był wielki cios w całą strukturę tamtego świata, myślenia, relacji międzynarodowych, propagandę" - podkreśla prof. Andrzej Friszke będący wraz z Marcinem Zarembą, autorem książki "Wizyta Jana Pawła II w Polsce 1979 r. Dokumenty KC PZPR i MSW".
W swoich wspomnieniach "Spowiedź pogromcy Kościoła" ówczesny kierownik Urzędu ds Wyznań Kazimierz Kąkol wspominał, że na zwołanej wieczorem 16 października naradzie w KC, która miała być instruktażem dla mediów i cenzury, panowała napięta i nerwowa atmosfera. "Westchnienia. Ciężkie. Czyrek [Józef Czyrek - wtedy podsekretarz stanu w MSZ] ładuje się z tezą (...) ostatecznie lepszy Wojtyła jako papież tam niż jako prymas tu. Teza jest chwytliwa. Natychmiast trafia do przekonania. Ulga". Jak napisał w "Dziennikach" Stefan Kisielewski: "Przez kraj przeszedł dreszcz, absolutny, autentyczny wstrząs - historia ruszyła przecież naprzód w tym sowieckim grajdołku".
Kania wspominał: "Szybko zwołane posiedzenie Biura Politycznego, na którym przedstawiłem projekt tekstu depeszy do nowego papieża. Miała ona charakter nie zdawkowy, a bardzo merytoryczny". Polegała ona na tym, że wybór został uznany jako tryumf "narodu - budującego w jedności i współdziałaniu wszystkich obywateli wielkość i pomyślność swej socjalistycznej ojczyzny, narodu znanego w świecie ze szczególnego umiłowania pokoju". Depesze podpisali pierwszy Sekretarz Edward Gierek, premier Piotr Jaroszewicz i przewodniczący Rady Państwa Henryk Jabłoński. W środę opublikowały ją wszystkie dzienniki w Polsce.
"Zredagowano ją w nowomowie partyjnej" - zauważa historyk dr Jan Żaryn. Dodaje, że kiedy na mszy inauguracyjnej ówczesny ambasador ZSRR w Rzymie spotkał przewodniczącego Rady Państwa Henryka Jabłońskiego, to kąśliwie powiedział mu, że od teraz "socjalistyczna Polska będzie najbardziej znana z tego, że dała kościołowi Katolickiemu papieża".
Media państwowe: Co mamy robić?
"W Sejmie trwała narada, gdy z sąsiedniego pomieszczenia podszedł do mnie człowiek i przekazał mi informację od Stanisława Cześnina, redaktora naczelnego Dziennika Telewizyjnego i jednocześnie dyrektora od spraw politycznych w TVP, iż agencja AFP podała, że Karol Wojtyła został papieżem. Powiedział mi także, że dyrektor I Programu Polskiego Radia przerwał program radiowy i puścił tę informację w eter" - wspomina Maciej Szczepański, w epoce Gierka szef Radiokomitetu odpowiedzialnego za TVP i Polskie Radio. Dziś trudno to zweryfikować. W "Dzienniku Telewizyjnym" po 19.30 redaktor Andrzej Kozera przeczytał tekst depeszy i przekazano krótką migawkę z placu św. Piotra. Nie przerwano jednak programu telewizyjnego. "Zrobiliśmy to, co należało do naszych obowiązków" - tłumaczy dzisiaj ówczesny szef Radiokomitetu.
"Pamiętam to jak dziś, w serwisie informacyjnym Polskiego Radia o godz 21.00 nie było tej informacji. Natomiast wszystkie zdjęcia przedstawiające papieża, które wówczas publikowaliśmy musiały mieć stempel i akceptacje cenzury" - relacjonuje Wojciech Świątkiewicz, wówczas dziennikarz "Słowa Powszechnego", które wtedy wydrukowało najdłuższą relację z wydarzenia.
W książce Janusza Rolickiego Gierek wspominał, że "nie musiał wsłuchiwać się w dzwony, aby wiedzieć, jak będzie to przyjęte". Dlatego miał natychmiast wydać polecenie, aby "tonacja prasy i wszystkich mass mediów współbrzmiała z powszechną w Polce atmosferą uniesienia" - wspominał.
Tymczasem nazajutrz 17 października, wbrew temu co po latach wspominał Gierek, reakcja krajowych mediów była powściągliwa. "Cenzura pilnowała, by gazety, zwłaszcza niekatolickie, nie wpadały w indywidualny ton. Przekaz miał być jednolity bez odosobnionych wyrazów radości" - zauważa prof. Friszke. W większości gazet ukazała się krótka informacja pt. "Kardynał Wojtyła nowym papieżem". Tak było choćby w "Życiu Warszawy" plus sporej wielkości zdjęcie Karola Wojtyły umieszczone na pierwszej stronie. Gazety cytowały wypowiedź rzecznika rządu PRL Włodzimierza Janiurka, który w chłodnym dyplomatycznym tonie powiedział m.in., że "papieżem został wybrany Polak, współrodak narodu, który przeszedł przez piekło wojny, dokonał głębokich przeobrażeń w swojej ojczyźnie i idzie drogą wszechstronnego rozwoju".
W kolejnych dniach "Życie Warszawy" znacznie cieplej informowało o bieżących wydarzeniach, nie odbiegając jednak od wytycznych oficjalnej propagandy. Redakcja odnotowała na swych stronach głosy czytelników, którzy zasypali gazetę telefonami wyrażającymi radość z wyboru Jana Pawła II. W piątek 20 października na pierwszej stronie w małej ramce dziennik zapowiedział, że w niedzielę telewizja i radio przekażą oficjalną trzygodzinną transmisję z mszy inaugurującej pontyfikat Jana Pawła II z Watykanu.
"To ja zdecydowałem, że będzie transmitowana inauguracyjna msza z Watykanu" - chwali się Maciej Szczepański. Jak tłumaczy kosztowało to telewizję bardzo dużo pieniędzy: by zabezpieczyć się przed ewentualnymi przerwami technicznymi, a więc przed kompromitacją, zamówiono trzy kanały transmisyjne, z których jeden szedł przez Sztokholm. Szef gierkowskiej telewizji przyznaje, że Kania naciskał na niego, by "coś zrobić" z fragmentem homilii w którym Jan Paweł II mówił o "Matce Boskiej co w Ostrej Świeci Bramie", co miało mieć - w jego ocenie - antyradziecki wydźwięk.
"Kania kazał mi zakłócić ten fragment. Mówił mi, że <to jest polecenie partyjne>, ale tego nie zrobiłem, to była by prowokacja wymierzona w Gierka" - opowiada dziś główny propagandysta tamtej epoki. Z przeprowadzonych dzień później badań OBOP wynikało, że oglądalność Mszy Świętej sięgnęła 92 proc. widowni.
Polski kościół triumfujący
Gdy kilka minut przed dziewiętnastą do Polski dotarła wieść, że Karol Wojtyła został papieżem, w kościołach w całym kraju zaczęły bić dzwony. Jednak ten najważniejszy - dzwon Zygmunta, którego głos rozbrzmiewa w szczególnie ważnych momentach dla naszego narodu - milczał. Powód był prozaiczny - na Wawelu trwał remont i zginęły klucze od dzwonnicy. Bp Tadeusz Pieronek, wówczas pracownik krakowskiej kurii o wyborze swojego arcybiskupa na papieża dowiedział się, słuchając w domu radia. "Zaraz poszedłem do innych kapłanów, chcieliśmy uruchomić dzwon Zygmunta, ale w katedrze był remont i gdzieś zawieruszył się klucz, w końcu go znaleźliśmy i dzwon zaczął bić, choć spóźniony" - wspomina. A Kraków oszalał z radości. Już o 19.00 na ulice wyległy tłumy ludzi z flagami narodowymi śpiewających pieśni religijne, a nieznajomi z radości padali sobie w objęcia.
Podobnie było w innych miastach. Znany duszpasterz ks. Jan Sikorski wspomina, że w momencie wyboru papieża właśnie odprawiał nabożeństwo różańcowe w warszawskim kościele św. Michała. Gdy powiadomił zebranych o nowinie, wybuchł nieprawdopodobny entuzjazm. "Olbrzymia świątynia momentalnie zapełniła się ludźmi. To był szok radości, modlitwy trwały do północy, a dzwony waliły i waliły" - opowiada.
Próżno jednak było szukać w tym dniu oficjalnych reakcji Episkopatu na wybór Karola Wojtyły. Nie wynikało to jednak z jakiegoś zaniedbania, po prostu Prymas Polski kard. Stefan Wyszyński oraz sekretarz Episkopatu bp Bronisław Dąbrowski byli w Rzymie. Dopiero następnego dnia bp Dąbrowski wystosował pełen entuzjazmu komunikat Episkopatu, zaczynający się od słów: "Raduje się cały Kościół z powodu wyboru nowego papieża. Powody do szczególnej radości ma Kościół w Polsce i cały naród".
Po wyborze kard. Wojtyły doszło do zmiany ról. Pierwszoplanowa postać, jaką przez lata był kard. Wyszyński, ustąpiła miejsca temu, który zawsze był w jego cieniu. Jednak wbrew różnym sugestiom chętnie rozpowszechnianym przez komunistyczne służby bezpieczeństwa zamiana miejsc odbyła się w sposób naturalny, wręcz wzruszający. W przemówieniu w Radiu Watykańskim w kilkanaście godzin po konklawe kard. Wyszyński mówił o kard. Wojtyle jako o "przyjacielu prac i walk o Kościół Chrystusowy w Polsce" i zapewniał, że z uległością składa na jego stopach pocałunek biskupa i Prymasa Polski. A sam Jan Paweł II nie pozostawił wątpliwości, jak bliską i ważną osobą jest dla niego Prymas. W czasie inauguracji pontyfikatu, 22 października, kardynałowie klękali przed nowym papieżem w geście posłuszeństwa i całowali papieski pierścień, gdy zrobił to kard. Wyszyński, Jan Paweł II objął go i sam ucałował. A następnego dnia na audiencji dla Polaków powiedział do kard. Wyszyńskiego: "Nie byłoby na Stolicy Piotrowej tego Papieża - Polaka (...) gdyby nie było Twojej wiary niecofającej się przed więzieniem i cierpieniem". A cały świat obiegły zdjęcia Prymasa i Papieża klęczących i obejmujących się w braterskim uścisku.
Media zachodnie - bez wiary w rewolucję
Dzień po wyborze Karola Wojtyły włoski dziennik "La Stampa" komentował fakt, że papieżem został człowiek zza żelaznej kurtyny: "Sowieci woleliby widzieć Sołżenicyna sekretarzem generalnym ONZ niż Polaka papieżem". Dziś, po 30 latach, to stwierdzenie nie wydaje się nam odkrywcze. Wówczas taka ocena możliwych skutków nie była częsta, nawet w prasie wolnego świata. Wiele zachodnich mediów, choć podekscytowanych egzotycznym pochodzeniem nowego papieża, nie uważało, że będzie on osobą, która wywoła rewolucję. Długo przekonywały swoich czytelników, że komunizm jest trwałym zjawiskiem, a papież - człowiek, który jak mówił Stalin, nie ma żadnych dywizji - nic tu nie zmieni. Według nich "ugodowy" wobec komunistów Wojtyła był przeciwieństwem "twardego" Wyszyńskiego. Jeszcze w czerwcu 1979, gdy Jan Paweł II pielgrzymował do Polski, amerykański "New York Times" w artykule redakcyjnym przekonywał, że "podróż Papieża w niczym nie zagraża politycznemu porządkowi w Polsce".
Sowieci: Spisek CIA
Oficjalne sowieckie reakcje były wstrzemięźliwe. Tygodnik "Nowoje Wriemia" uspokajał, że Jan Paweł II będzie kontynuował politykę Jana XXIII i Pawła VI: "Godne pożałowania doświadczenie Piusa XII wskazuje, że antykomunizm stanowi dla Kościoła ślepy zaułek". To jednak była wersja dla maluczkich. Na szczytach sowieckich władz wrzało. Szef KGB Jurij Andropow beształ swego rezydenta w Warszawie za to, że ten dopuścił do wyboru polskiego papieża. Sztorcowany kagiebista przytomnie odpowiedział, że jeśli można mieć do kogoś pretensje, to do jego odpowiednika w Rzymie. Andropow trafnie przewidywał skutki wyboru, ale w kompletnie zideologizowany sposób tłumaczył jak mogło do tego dojść. Był przekonany, że elekcja papieża zza żelaznej kurtyny była skutkiem spisku CIA, w którym kluczową rolę odegrało dwóch Polaków - doradca prezydenta Cartera Zbigniew Brzeziński i kardynał John Król z Filadelfii.
Władze sowieckie zamówiły szereg tajnych ekspertyz. Dyrektor jednego z sowieckich instytutów analitycznych trafnie przewidział, że Jan Paweł II będzie prowadził kampanię obrony praw człowieka i wolności sumienia. A oficer republikańskiego KGB w Wilnie analizował, że wybór polskiego kardynała "o skrajnie antykomunistycznych poglądach pozwala na stwierdzenie, że w polityce Watykanu nastąpi określony nawrót konserwatyzmu i odtąd będzie poruszana kwestia wzmocnienia walki przeciwko komunizmowi". Lęki komunistów szybko się spełniły. Trzy tygodnie po wyborze Jan Paweł powiedział: "Nie ma już Kościoła milczącego. Obecnie przemawia on głosem papieża."
Krótko potem oficjalnie przyjął ukraińskiego kardynała Slipyja, legendę antysowieckiego oporu. Ku zgrozie Sowietów rozmawiał z nim po ukraińsku. Spełniały się nadzieje antykomunistycznych opozycjonistów. Vaclav Havel wspominał: "Zaczęliśmy wiwatować i krzyczeć z radości do późnego wieczora. Instynktownie czuliśmy, że jest to olbrzymie wsparcie dla ludzi kochających wolność, a żyjących w świecie komunistycznym".
Opozycja w Polsce: światło w tunelu
"W październiku 1978 doszło do drastycznej interwencji z zewnątrz w wewnętrzne sprawy Polskiej Ludowej. Kardynał Karol Wojtyła, arcybiskup Krakowa, wybrany został na papieża" - napisał kilka lat po tym wydarzeniu autor "Polskiej Rewolucji", książki o "Solidarności" Timothy Garton Ash. Pisał z ironią skierowaną przeciwko rządzącym jeszcze wtedy komunistom z PZPR.
Działacze polskiej opozycji demokratycznej, wówczas stosunkowo nieliczni, ale coraz bardziej aktywni, mieli tego dnia okazję do wyjątkowej radości. W poniedziałek 16 października 1978 r. zobaczyli - jak sami wspominają - "światło w tunelu" albo poczuli "ochronny parasol". Przeżyli jeden z najbardziej wzruszających dni w życiu. Nikt nie miał wątpliwości, że to dzień historyczny, ale paradoksem niemal wszystkich wspomnień jest to, że ich autorzy automatycznie przeskakują do pierwszej pielgrzymki. Czas między wyborem a czerwcem 1979 r. zlewa się w jedno, choć było to aż osiem miesięcy. Byli opozycjoniści alegorycznie tłumaczą ten paradoks - mówią, że moment wyboru, z punktu widzenia opozycji demokratycznej był czasem rzucenia ziarna. A plony zebrano po pielgrzymce, szczególnie w czasie solidarnościowej rewolucji.
Gierkowska modernizacja wtedy już buksowała w miejscu. Piętrzyły się problemy z zaopatrzeniem i protesty płacowe. Od 1976 r. przybywało coraz więcej środowisk jawnie sprzeciwiających się władzom PRL. Stopniowo formalizowały działalność - istniał już Komitet Obrony Robotników, Studenckie Komitety Solidarności, Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Kilka miesięcy przed październikiem zawiązały się Wolne Związki Zawodowe. Działacze opozycji byli coraz bardziej świadomi swoich celów i coraz bardziej zdeterminowani. Jedyne czego im brakowało, to wiary w zwycięstwo nad komunizmem.
Wieczorem 16 października, gdzieś między 18.35 a 19.00, wszystko się odmieniło. W pierwszych minutach potwierdzenia cudownej wiadomości szukano w zachodnich rozgłośniach - głównie w Radiu Wolna Europa. Przez charkot i wizgi zagłuszarek dobiegały pojedyncze słowa "Wojtyła", "Wadowice", "Habemus Papam". Po kilkudziesięciu minutach PRL-owskie środki przekazu otrząsnęły się ze stuporu i podały to, w co trudno było uwierzyć.
Pisarz Kazimierz Brandys zanotował obrazek z Warszawy: "(...) biegli ulicami, krzycząc z radości. M. idącą przez Świętojańską objął jakiś zapłakany staruszek: - Słyszała pani? Cud! Cud! Słowo cud wymówiły w tym dniu jednocześnie usta dewotek i intelektualistów. W ciągu jednej nocy Karol Wojtyła stał się legendarnym wysłannikiem Opatrzności, za miesiąc pojawi się tutaj, w Warszawie, i już dzisiaj trzydzieści milionów ludzi ma cudowną pewność, że przybycie tego człowieka odmieni ich los".
Brandys pisał z ironią, ale prawdziwie. Rzeczywiście wszyscy, poza komunistami, tak myśleli. Lech Wałęsa w "Drodze nadziei" wydanej dziewięć lat po wydarzeniu opisał: "Następuje wybór Papieża Polaka - i cała ta pokawałkowana świadomość, cały ten świat, będący w Polsce lat siedemdziesiątych trochę bezsensowną "rozsypanką", trudną do złożenia, nagle zaczyna układać się w logiczną całość. Ujawnia jasną perspektywę i perspektywę ładu moralnego obejmującego wszystkie dziedziny życia i całego człowieka".
"Wieczorem dostałem telefon od kolegi, że kardynał z Polski został papieżem. W tym momencie nie wiedzieliśmy jeszcze, czy to Wyszyński, czy Wojtyła. Cały wieczór spędziłem przy telefonie, bo co chwilę ktoś dzwonił. M.in. ludzie z Polonii londyńskiej, by dowiedzieć się szczegółów o Wojtyle" - wspomina Wiesław Chrzanowski, znający Karola Wojtyłę od 1945 r, a w momencie wyboru mentor grupy młodych opozycjonistów.
Andrzej Czuma (ROPCiO): "Byłem w domu, gdy wpadła nasza lokatorka z wiadomością. Myślałem, że zwariowała, a potem byłem pewien, że to ja zwariuję. Następnie przyszła myśl: on nie pozwoli, by zapomniano o sprawie niepodległości Polski."
Dziś Czuma z dumą opowiada o swoim "papieskim" wyczynie. Od razu z kolegą z ROPCiO Janem Dworakiem (późniejszym prezesem TVP) wydał specjalny papieski numer "Opinii", pisma oczywiście podziemnego: "Szybciej niż oficjalne wydawnictwa. To był ofset, bardzo ładnie wyglądało" - mówi i dodaje: "Nagrodą za nasze trudy było oglądanie w tych dniach zagubionych, żałośnie bezradnych komunistów."
Wszyscy działacze opozycji zgodnie mówią o gwałtownej erozji uczucia strachu wobec reżimu. Henryk Wujec (KOR): "Ożywienie nie nastąpiło z dnia na dzień, ale stopniowo coraz więcej ludzi chciało z nami współpracować" - mówi. Zmieniał się rodzaj współpracowników opozycji. "Wcześniej przychodzili do nas ludzie osobiście skonfliktowani z władzą, często znerwicowani desperaci" - opowiada. Po wyborze Karola Wojtyły problem przestał doskwierać: "Zaczęli zgłaszać się ludzie będący autorytetami w swoich środowiskach. Było widać, że ta grupa ludzi zdecydowała się na działalność antykomunistyczną po wyborze Papieża. A jeszcze więcej przyszło ich po pierwszej pielgrzymce."
Papież Polak momentalnie stał się remedium na wszystkie narodowe lęki i kompleksy. "Komunizm wpoił ludziom, że do niego należy przyszłość, że jest niezwyciężony. A wybór Jana Pawła II uzmysłowił fałsz tego stwierdzenia" - opowiada Marian Piłka (ROPCiO), który o wyborze dowiedział się dzień później. Był na wsi, gdzie rozwoził bibułę. O wydarzeniu dowiedział się następnego dnia przy śniadaniu. "Aż wstaliśmy z wrażenia. Bo do tamtej pory opozycja żyła duchem herbertowskiego Pana Cogito, że ma dawać świadectwo, ale bez szans na zwycięstwo. Znaleźliśmy się w innym wymiarze" - relacjonuje Piłka.
Bezpieka - lata pracy na nic
Gdy podopieczni Służby Bezpieczeństwa przeżywali euforyczną radość, ta zmagała się z szokiem i zaskoczeniem. W ciągu kilku minut wzięły w łeb wielostronne, wieloletnie działania i plany SB wobec kardynała z Krakowa. Na nic się zdało esbeckie "osłabianie pozycji i prestiżu kardynała Wojtyły w episkopacie i w Watykanie poprzez eksponowanie jego braku realizmu politycznego, umiejętności organizacyjnych i kierowniczych". Bezskuteczne okazały się działania SB zmierzające do "skłócania Wojtyły z biskupami sąsiednich diecezji, pogłębiania konfliktów z zakonami", forsowania za pośrednictwem agentury przekonania w Watykanie, że "linia polityczna Wojtyły wskazuje na wyraźny spadek jego popularności i prestiżu wśród dostojników kościelnych Zachodu" (cytaty pochodzą z "planów pracy operacyjnej Departamentu IV MSW na lata 1978 - 79).
Oszołomiona machina MSW nie była w stanie dostarczyć partyjnym bonzom informacji, o tym co się stało. Dopiero po kilku tygodniach rozpoczęto przygotowania kontrataku, który obniżyłby rangę Kościoła Katolickiego w Polsce. Zaczęto wymyślać działania operacyjne niwelujące wzrost znaczenia i autorytetu niedawnego krakowskiego kardynała w rodzinnym kraju.
"Prawdę mówiąc, krakowska bezpieka nie była całkowicie ślepa" - mówi szef krakowskiego IPN Marek Lasota. Dodaje, że SB już wcześniej miała świadomość, iż znaczenie Wojtyły ciągle rośnie. Widzieli przecież, że kardynał Stanisław Wyszyński się starzeje, że to schyłek jego kadencji, a w Wojtyle upatrywano jego następcę. Ale pozycja Wojtyły była równie mocna poza Polską. Lasota w swej książce "Donos na Wojtyłę" przytacza niezwykły dokument. Szef krakowskiego wydziału antykościelnego SB płk Władysław Żyła w 1972 r. przesłał krótką notatkę do centrali w Warszawie. Powołał się na jakieś esbeckie źródło, które cytowało słowa abp. Antoniego Baraniaka wypowiedziane w czasie uroczystości odpustowych w pobliżu Leszna. Według notatki abp Baraniak miał powiedzieć, że wobec pogarszającego się stanu zdrowia papieża Pawła VI, gdyby dziś miało się odbyć konklawe - uwaga! to był rok 1972 - to papieżem byłby Karol Wojtyła. W Warszawie wiadomość prawdopodobnie uznano za tak nierealną, że notatka na długo zaginęła gdzieś w czeluściach zbiorów archiwalnych Departamentu IV.
W archiwach IPN zachowało się sporo dokumentów związanych z Karolem Wojtyłą datowanych do jesieni 1978 r. Po tym terminie w archiwach jest pustka. Zaraz po konklawe, jeszcze w październiku, z centrali MSW przyszło polecenie, by całą dokumentację dotyczącą Wojtyły przesłać do centrali. Istnieje protokół przekazania, a w nim informacja, że do MSW pojechało 18 pudeł dokumentów. Ich los jest dziś nieznany. Część z nich udało się odtworzyć - większość dokumentów robiono zwykle w kilku egzemplarzach. Niewątpliwie posłużyły do opracowania sylwetki nowego papieża na potrzeby operacyjne SB i powędrowały do Moskwy. Prawdopodobne jest, że sylwetka została opracowana w Moskwie i rozesłana do specsłużb pozostałych demoludów. Ślady są w aktach Stasi. Niektóre notatki enerdowskiej bezpieki dotyczące Wojtyły są żywcem przepisane z materiałów sporządzonych w wydziale IV krakowskiej SB.
Za chwilę na głowę SB spadło nowe zmartwienie - operacyjne zabezpieczenie pierwszej pielgrzymki polskiego papieża do kraju. A w Moskwie zaczęto opracowywać plan zbrodni wobec papieża antykomunisty.