Szczerze mnie dziwi, że to wydarzenie nie przebiło się na czołówki gazet, ale jakoś tak wyszło. A przecież wicepremier minister Pawlak ogłosił swój własny plan kryzysowy, który zakłada zabranie z rezerwy NBP 5 miliardów złotych, zwiększenie o drugie pięć deficytu budżetowego i wpompowanie w sumie 15 miliardów w polską gospodarkę.

Reklama

Plan jak plan – śmiał się z niego nie będę nie tylko dlatego, że być może Pawlak ma rację, ale dlatego, żem nie ekonomista, a i ekonomiści na całym globie jakoś nie mają jednego pomysłu, jak z hydrą kryzysu walczyć. Notabene pokazuje to, że ekonomia nie jest, wbrew pozorom, nauką ścisłą, gdzie obowiązują jedne reguły – jak widać choćby teraz, Polska ma zupełnie inne pomysły niż reszta Europy, a przecież ekonomię wyznajemy tę samą.

W ogromnym uproszczeniu, polski rząd wspierany przez liberalnych ekonomistów uważa, że skoro spadną przychody z podatków (bo się gospodarka zwija), to należy obciąć wydatki. Większość Europy, a i Ameryka również, sugerują z kolei, by się zapożyczyć, i choć deficyt budżetowy wzrośnie, to wypuszczone na rynek pieniądze pobudzą rozwój gospodarczy. W to samo wierzy Pawlak.

I tu dochodzimy do istoty sprawy. Otóż pan Pawlak popełnił swój plan nie jako Waldemar Pawlak, prezes, generał, inżynier - hobbysta, ale jako minister gospodarki i wicepremier rządu Tuska. Tego samego rządu, który ma zupełnie odmienne pomysły na walkę z kryzysem. Cóż to więc oznacza?

Reklama

Otóż być może Pawlak rzuca te pomysły sobie a muzom, nie przywiązując do nich szczególnej uwagi: a to zapowie, że rząd pomoże spłacać kredyty, a to, że fajnie byłoby zwiększyć deficyt albo pomóc kupującym nowe samochody. Być może po prostu gada, co mu ślina na język przyniesie - i to już jest kapkę przerażające, bo świat nie patrzy na niego przez pryzmat jego generalskiego munduru Pierwszego Strażaka RP, ale ów świat widzi w nim - wiem, że to trąci facecją - ministra gospodarki i wicepremiera.

Ale może premier szczerze wierzy w to co mówi? W takim razie jednak pozostaje w dramatycznym rozdźwięku z gabinetem, którym współkieruje. Rozumiem, że uroda rządów koalicyjnych polega na tym, że partnerzy nie we wszystkim muszą się zgadzać w stu procentach, ale tu przecież nie zgadzają się w ani jednym procencie! Oba te pomysły są bowiem swoją idealną przeciwnością.

Jeśli Pawlaka traktować poważnie (ale nie ma takiego obowiązku), to trzeba spytać, jaki jest powód, dla którego pozostaje w rządzie, z którego pomysłami tak fundamentalnie się nie zgadza? W imię czego żyruje szkodliwą – jego zdaniem – politykę? Aż tyle jest warte tych kilka, no niech będzie, kilkaset, posad?

No chyba, że wicepremier minister prezes generał inżynier Pawlak na żadne rozdwojenie jaźni nie cierpi, bo jego osobowość jest tak przepastna, że pomieści co najmniej kilka jaźni zwykłych śmiertelników.