To, co o godzinie 22.38 rozegrało w kopalni "Boratynia" w Jastrzębiu-Zdroju, można nazwać tylko jednym słowem: piekło. Podmuch płonącego metanu zmiótł 32 ludzi, którzy pracowali przy trzymetrowej ścianie węgla. Dziewięciu górnikom udało się uciec. Reszta walczyła o przetrwanie. Podczas wybuchu temperatura pod ziemią sięgnęła 2 tys. Celsjusza. Ludziom płonęły ubrania, skóra, włosy. Powietrze wypełnione płonącym gazem rozrywało im płuca.

Reklama

Natychmiast po eksplozji pod ziemię ruszyło 135 ratowników. Pomagali im górnicy, którzy przyszli do pracy na nocną zmianę. By dostać się od szybu do rannych, musieli pokonać cztery kilometry.

Do tego pod ziemią wznosiły się tumany pyłu kamiennego, toksyczne gazy, nie było tlenu. Ratownicy pracowali w maskach. Do rannych udało im się przedrzeć dopiero po 40 minutach. Widok, który zastali, poraził nawet tych, którzy w pod ziemią pracują od wielu lat.

"Dookoła były popalone ciała moich kolegów. Niektórzy byli przytomni, jęczeli..." - opowiada Wiesław Trajdos, górnik dołowy z Boryni, który uczestniczył w akcji ratunkowej. "Całe twarze mieli w koszmarnych bąblach. Byli w szoku, bardzo cierpieli. Ten widok na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Brałem ich pod pachę, targałem do windy, byle szybciej. To była walka z czasem. Tak bardzo chciałem, by ocaleli".

Reklama

Trzech ciężko poparzonych górników transportowano na noszach. Dopiero o godz. 2 nad ranem odnaleziono pierwsze dwa ciała. Były... stopione. Trzeciego nieżyjącego już górnika ratownicy odnaleźli godzinę później. Ostatniego o 10 rano w czwartek.

Grzegorz Fuchsa z Połomii osierocił dwóch synów - dziewięcioletniego Arkadiusza i sześcioletniego Jarka. "Grzegorz na kopalni zaczął pracować 16 lat temu" - Elżbieta Fuchs, matka Grzegorza, jest w szoku. "Dwa tygodnie temu skończył budowę swojego nowego domu, wyprawił komunię Arkowi. "Nie wiem, jak będziemy teraz żyć bez niego" - dodaje.

Drugi ze zmarłych to Andrzej Mączyński. W tym roku miał przejść na emeryturę. "Mąż na dole pracował do 1989 roku. Lubił swoją robotę, choć była bardzo ciężka i niebezpieczna" - opowiada Monika Mączyńska, żona pana Andrzeja. "Ale jak wracał do domu, to nigdy nie chciał o niej mówić" - dodaje. Pan Andrzej zostawił dwóch dorosłych synów w wieku 24 i 19 lat.

Reklama

Andrzej Giziński dla kopalni poświęcił 23 lata swego życia. On również niedługo miał przejść na emeryturę. Osierocił troje dzieci - 21-letniego syna, 20-letnią córkę i 17-letniego syna. 22-letni Krzysztof Antończyk był najmłodszym ze zmarłych górników. Studiował zaocznie górnictwo i geologię w Rybniku.

Tragedię pod ziemią przeżyło 28 ludzi. 19 z nich trafiło na oddziały chirurgii i urazowo-ortopedyczny śląskich szpitali. Jednym z poranionych górników jest Dawid Boraca. Dawid jeszcze nie wie, że jego kolega Krzysztof Antończyk zginął. "Oni byli przyjaciółmi" - mówi Janusz Boracza, ojciec Dawida. "Mój syn jest w ciężkim stanie, ale przytomny. Znam tę ciężką robotę. W naszej rodzinie to już trzecie pokolenie górników" - dodaje.

Prezydent Jastrzębia ogłosił żałobę w mieście. Potrwa ona do południa w sobotę. Pod bramę kopalni przez cały czas przychodzą mieszkańcy Jastrzębia i okolicznych miejscowości. Zapalają znicze. "Badamy przyczyny wybuchu. Pod uwagę bierzemy, że był to samozapłon" - mówi Piotr Buchwald, prezes Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach. Niestety, nadal nie ma tam warunków, by eksperci mogli zjechać na dół" - dodaje.