Dane NFZ porażają: na endoprotezę biodra czeka się w Polsce średnio 11 lat, na operację zaćmy - pięć, a na operację kolana - trzy. W kolejkach zapisanych jest tysiące chorych. I to ich właśnie Fundusz chce zweryfikować. Na pierwszy ogień poszły trzy warszawskie szpitale. Program jest pilotażowy, a jego wyniki utrzymywane są w największej tajemnicy. Lekarze z tych placówek co miesiąc muszą przekazywać urzędnikom z centrali NFZ dane osobowe pacjentów czekających na skomplikowane zabiegi.

Reklama

"Ich PESEL służy do sprawdzenia, jak długo czekają i czy przypadkiem nie zapisali się na tę samą operację w innych placówkach" - objaśnia DZIENNIKOWI Wanda Piróg-Jakubiak, dyrektor Departamentu Świadczeniobiorców NFZ. Przyznaje, że wyszukiwanie na listach "martwych dusz" idzie na razie jak po grudzie, ale urzędnicy się nie zrażają i chcą, by w przyszłym roku monitoring objął cały kraj.

Problem w tym, że z pracy Funduszu nic nie wynika. Urzędnicy nie mogą bez wiedzy i zgody osób, które zapobiegliwie zapisały się na operacje w kilku szpitalach, usunąć ich z list. Kolejki pozostaną więc takie, jak były. Zastanawia jednak, dlaczego NFZ nie zajmuje się prawdziwą przyczyną ich powstawania: brakiem pieniędzy na planowe zabiegi. "Pieniądze to nie wszystko. Szpitalom brakuje też specjalistycznej kadry i sprzętu do operacji" - odpowiada Piróg-Jakubiak.

"To nieprawda! Mamy lekarzy, sprzęt i leki, ale Narodowy Fundusz Zdrowia limituje nam zabiegi. Gdybyśmy pracowali pełną parą, to zrobilibyśmy kontrakt z NFZ w połowie roku" - denerwuje się Krzysztof Zając, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Radomiu. Na operację ortopedyczną w jego mieście czeka się dwa lata. Na rezonans pół roku. "Aby szybko zrobić skomplikowane badanie, najlepiej zostać ofiarą niegroźnego wypadku, wówczas lekarze wykonają je nam od ręki" - doradza z przekąsem Zając.

Reklama

Podobnie jest w całym kraju. "W kolejce mamy 1116 osób. Na rozrusznik serca czeka się u nas 45 dni, a na operację zaćmy 450, ale ostatnio dostaliśmy dodatkowe pieniądze z NFZ i od razu zaczęliśmy operować non stop. Lekarze przychodzą na dwie zmiany" - mówi DZIENNIKOWI Beata Freiner, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu.

Zamiast czekać latami na swoją kolej, możemy zoperować się prywatnie. Tyle że nie dostaniemy za to zwrotu pieniędzy. "Sądy odrzucają takie roszczenia. Aby wygrać proces, trzeba udowodnić, że niewykonanie zabiegu bezpośrednio zagrażało naszemu życiu. A to bardzo trudne" - przekonuje Jolanta Budzowska, krakowski adwokat specjalizujący się w procesach medycznych.



Reklama

Dane o długości kolejek to fikcja

KATARZYNA BARTMAN: Porównujecie numery PESEL osób czekających na zabiegi. Po co? Kolejka się od tego nie zmniejszy.
WANDA PIRÓG-JAKUBIAK*:
A właśnie że się zmniejszy! Pacjentom należy się wiarygodna informacja, że w szpitalu iks na zabieg będą czekać maksymalnie trzy miesiące, a w klinice igrek - pół roku. Takich danych brakuje. Sprawdzamy dlaczego.

Szpitale zafałszowują statystyki?

Latem rozpoczęliśmy eksperyment w trzech warszawskich klinikach. Zażądaliśmy od nich szczegółowego raportowania, kto czeka na zabiegi wstawienia stawu biodrowego, kolanowego oraz zaćmy. Po porównaniu numerów PESEL okazało się, że część pacjentów już nie żyje, część przeszła operacje w innych szpitalach, a część została już zoperowana w klinikach, a tymczasem one raportowały, że te osoby wciąż czekają na swoją kolej. Byli też tacy, którzy ustawili się zapobiegawczo w kilku różnych kolejkach i blokowali miejsce innym.

I co? Skreśliliście ich z listy?
Żeby to zrobić, musielibyśmy najpierw dzwonić do każdego z osobna i pytać, na jaki szpital się ostatecznie zdecydował. Do tego potrzebna jest cała armia urzędników, a my takiej nie mamy.

*Wanda Piróg-Jakubiak jest dyrektorem departamentu świadczeniobiorców w NFZ i pomysłodawczynią reformy szpitalnych kolejek