Pociągi jeżdżą obecnie normalnie ze stacji Kabaty do stacji Wilanowska i ze stacji Młociny do stacji Centrum. Natomiast wahadłowo na trasie Wilanowska-Centrum z pominięciem stacji Politechnika. Jak podkreślił rzecznik, w metrze nie doszło do pożaru, a jedynie do zadymienia. Jednak, jak zaznaczył, przyczyny i okoliczności zdarzenia zostaną wnikliwie zbadane: zarówno przez Metro Warszawskie jak i producenta pociągu. Krzysztof Malawko dodał, że zgodnie z przepisami, wszystkie pociągi są budowane z materiałów niepalnych.
Tymczasem świadkowie mówią o płomieniach. Jadący uszkodzonym składem pan Janusz opowiadał reporterce IAR, że dziwne dźwięki z wagoników słychać było już na stacji Centrum. Gdy pociąg ruszył w kierunku stacji Politechnika, mówi pan Janusz, doszło do wybuchu. Widać było płomienie, które pasażerowie zaczęli gasić gaśnicami znajdującymi się w pociągu. Jak relacjonuje świadek, ludzie w panice rzucili się do ucieczki.
Poszkodowanych zostało dziewięć osób. Wśród nich jest trzech policjantów, którzy jako pierwsi przybyli na miejsce oraz jedno dziecko - informuje Andrzej Browarek ze stołecznej policji.
Czytaj także: Pociągi bardzo ekspresowe? Takie rzeczy tylko przed referendum
Policjant Robert Opas powiedział Informacyjnej Agencji Radiowej, że z uszkodzonego pociągu ewakuowano około 150 osób. Funkcjonariusz dodał, że w ocenie policji ewakuacja przebiegła w miarę sprawnie. Przyznał jednak, że początkowo trudno było opanować pasażerów, zdradzających objawy paniki. Udało się jednak, wraz ze strażakami i pracownikami metra, nad sytuacją zapanować.
Stacja Politechnika jest zamknięta, trwają oględziny pociągu i wietrzenie peronu.
Prawdopodobnie awaria silników była przyczyną zapalenia się pociągu na stacji metra Politechnika. Świadkowie mówią, że w pociągu doszło do paniki. - Szły iskry, potem nastąpiła eksplozja. Pociąg momentalnie zapalił się. Było dużo dymu. Ludzie wpadli w panikę. Tratowali nawet dzieci. Trzy osoby zemdlały - mówił w TVP Info jeden z pasażerów.