p

Drogi Robercie!

Koniec drugiej kadencji Busha wydaje się dobrą porą na podsumowanie sytuacji światowej. Według mnie świat znowu stał się normalny, w tym sensie, że rywalizacja wielkich mocarstw, która przez stulecia kształtowała krajobraz międzynarodowy, a po 1989 roku jakby zniknęła, teraz powróciła. Podobnie jak spór o wartości i zasady - między demokracją liberalną i autorytaryzmem - który w istotnym stopniu wpływał na dzieje ludzkości od czasów oświecenia.

Wczesne lata pozimnowojenne dawały nadzieję na nowy rodzaj ładu, w którym państwa narodowe będą ze sobą ściśle współpracowały albo wręcz połączą się ze sobą, konflikty ideologiczne zanikną, kultury przemieszają się, a handel i telekomunikacja nie będą napotykały żadnych przeszkód. Twarda siła odeszła do lamusa, a modna stała się soft power. Geopolitykę zastąpiła geoekonomika. Demokratyczny liberalizm zatriumfował, a inne opcje - komunizm, faszyzm czy autorytaryzm - wydawały się skazane na klęskę. Rosja i Chiny przechodziły na gospodarkę rynkową, co prędzej czy później musiało doprowadzić do rewolucji politycznej w obu tych krajach. Świat stanął przed wielkim zadaniem budowy lepszego systemu międzynarodowego opartego na prawie i instytucjach.

Reklama

Historia potoczyła się jednak inaczej. Świetlanym przykładem porządku ponowoczesnego jest Unia Europejska, ale reszta świata nie poszła w jej ślady. W większości regionów państwo jest równie silne jak zawsze, a rywalizacja między narodami i nacjonalistyczne pasje, które od wieków kształtowały dzieje świata, są wciąż żywe. Powróciło współzawodnictwo między mocarstwami - Rosja, Chiny, Europa, Japonia, Indie, Iran, USA i inne kraje ubiegają się o regionalną dominację. Walka o pozycję, prestiż i wpływy znowu stanowi główny element porządku międzynarodowego. Okazuje się, że moment pozimnowojenny był tylko anomalią. Historia powróciła.

Także w sensie ideologicznym. Okazało się, że wzrost zamożności narodu i autorytarny ustrój można ze sobą pogodzić. Moskwa i Pekin wymyśliły sposób na to, by tłumić działalność polityczną, nie blokując działalności gospodarczej. Ludzie, którzy robią pieniądze, nie będą wtykali nosa w politykę, zwłaszcza jeśli wiedzą, że w przeciwnym razie nos zostanie ucięty. Wzrost zamożności kraju daje autokracjom większe możliwości kontrolowania przepływu informacji (na przykład przez zmonopolizowanie telewizji i nadzór nad internetem) - często z pomocą zagranicznych koncernów.

Liberalny Zachód gorąco pragnie, by było inaczej, ale autokraci i demokraci mają rozbieżne interesy. Stosunki między państwami rozgrywają się na wielu płaszczyznach - w niektórych obszarach wielkie mocarstwa współpracują, w innych rywalizują ze sobą - ale sprzeczność interesów i światopoglądów demokracji i autokracji w ogromnym stopniu wpływa na ich relacje. Najnowszym tego przykładem jest szczyt NATO w Bukareszcie. Chociaż Europa pod przewodem Niemiec pragnęła prowadzić wobec Moskwy ugodową Ostpolitik, między natowskimi demokracjami a rosyjską autokracją pojawiły się wyraźne różnice zdań w wielu kwestiach - od Kosowa przez tarczę antyrakietową po poszerzenie NATO. Napięcie między demokracją i autokracją uwidacznia się również w wypadku Chin. Zachód pragnie utrzymywać z nimi harmonijne stosunki, ale demokracje nie umiały się powstrzymać przed potępieniem pacyfikacji Tybetu - co może pogłębić podejrzliwość Pekinu w stosunku do państw demokratycznych. Odnowiła się rywalizacja między liberalizmem i autorytaryzmem, wielkie mocarstwa budują obozy złożone z państw o podobnym ustroju. Ideologiczne barykady pokrywają się z zachodnimi granicami Rosji, stwarzając napięcia związane na przykład z przyszłością Ukrainy i Gruzji. Chiny boją się osaczenia przez oś demokracji, jak to określają chińscy stratedzy.

Reklama

Oprócz ideologicznego odrodził się jeszcze starszy konflikt religijny, pod postacią sporu między radykalnymi islamistami a nowoczesnymi kulturami świeckimi, które według islamistów zdominowały i zatruły muzułmański świat. Te trzy konflikty: rywalizacja wielkich mocarstw, podział demokracja - autorytaryzm oraz starcie między islamskim radykalizmem i nowoczesnością, doprowadziły do pęknięć w systemie międzynarodowym. Przekonanie, że świat wkroczył w epokę konwergencji, okazało się błędne. Nastała epoka dywergencji.

Teza, że zwycięstwo Zachodu w zimnej wojnie było nieuchronną konsekwencją wyższości liberalizmu, nie uwzględniała przypadkowego charakteru pewnych zdarzeń - wygranych i przegranych bitew, sukcesu bądź pacyfikacji ruchów społecznych, zastosowania bądź odrzucenia pewnych praktyk ekonomicznych. Ekspansja demokracji nie była wyłącznie wynikiem niepowstrzymanych procesów rozwoju gospodarczego i politycznego. Globalne przesunięcie w stronę demokracji liberalnej zbiegło się w czasie z historyczną zmianą układu sił na korzyść państw liberalno-demokratycznych. Wzrost znaczenia autorytarnych mocarstw, jak również reakcyjnych sił radykalizmu islamskiego, nadwerężył ten porządek i w najbliższych dziesięcioleciach może go dalej osłabiać. Jeśli zależy nam na demokracji i liberalizmie, nie możemy siedzieć z założonymi rękami i czekać, jak potoczy się historia. Demokracje muszą zewrzeć szyki i spróbować nadać historii pożądany kierunek.

Wszystkiego najlepszego

Bob Kagan*

Drogi Bobie!

Uważasz, że świat wraca do normy. Moim zdaniem nie ma czegoś takiego. Może kiedyś było, w zamierzchłych czasach społeczeństw chłopskich, ale w pewnym momencie (może we wczesnym renesansie, epoce mojego bohatera Niccolo` Machiavellego) ludzie uznali, że mogą być panami swego losu i sami kształtować swoje życie. Przekonanie to stało się bodaj najpotężniejszą siłą w dziejach ludzkości. Przyniosło nam rozwój gospodarczy, oświatę dla wszystkich czy dłuższe życie, nie wspominając już o chirurgii plastycznej, spłuczkach w toalecie i milionie innych rzeczy. Przyniosło również uświadomienie polityczne i demokrację. Postęp nigdy nie jest automatyczny, ale ma po swojej stronie potężne siły.

Zgadzam się z tobą, że istnieje jeden czynnik stały: rywalizacja między narodami i państwami o pozycję i wpływy. Zmieniają się natomiast sposoby tej rywalizacji - może ona przebiegać zgodnie z regułami albo z użyciem przemocy. W tej chwili znajdujemy się w stanie zawieszenia. Nikt nie chce przemocy między państwami nuklearnymi, ale jeszcze nie ustaliliśmy reguł. To właśnie jest ten lepszy system międzynarodowy oparty na prawie i instytucjach, o którym mówisz. Jeszcze nie powstał, ale nie ma innej mądrej drogi do przodu.

Masz rację, że zimna wojna zakończyła się zwycięstwem lepszego światopoglądu, ale był to triumf lepszej technologii i lepszego społeczeństwa: społeczeństwa, które bardziej szanowało godność jednostki. Sprawnie zarządzana demokracja i gospodarka rynkowa jest zawsze silniejsza niż państwo autorytarne. Dlatego wierzę, że demokracja nadal będzie wygrywała z systemami autorytarnymi. Nigdy nie będzie to zwycięstwo nieuchronne i bardzo rzadko zwycięstwo szybkie (zimna wojna trwała wszak 40 lat), ale w końcu będzie "jak rybołów wobec ryby, z natury mocarniejszy" - by zacytować Szekspira.

Pozimnowojenna euforia rzeczywiście była przesadna. Kultura Środkowej Europy oraz bliskie sąsiedztwo UE i NATO znacznie ułatwiły transformację demokratyczną, ale wolniejsze tempo demokratyzacji w innych regionach świata nie oznacza całkowitego zahamowania tego procesu. Demokracja jest ideologią dominującą. Widać to po tyranach takich jak Mugabe, którzy uważają za konieczne organizowanie sfingowanych wyborów. A poza tym niektóre ważne kraje takie jak Indonezja i Ukraina poczyniły niedawno znaczące kroki w stronę demokratyzacji swoich instytucji. Świat autorytarny się skurczył.

Niewykluczone, że liberalizm rynkowy w jakimś stopniu może współistnieć z politycznym autorytaryzmem, ale potrzebujemy więcej czasu, by stwierdzić, czy mariaż ten okaże się trwały. Feudalizm, najskuteczniejsza wersja autorytaryzmu, swoje długie trwanie zawdzięczał temu, że ówczesna rzeczywistość była statyczna i legitymizowana przez religię. Nie widzę tego we współczesnych autokracjach. Najgorsze opierają się na sile, najlepsze na zapewnianiu ciągłego wzrostu gospodarczego - co jest stosunkowo łatwe we wczesnych stadiach industrializacji, ale dojrzały kapitalizm przemysłowy, by dobrze funkcjonować, musi dawać wszystkim równe szanse. Trudno uniknąć zainfekowania tą gospodarczą równością polityki. Wreszcie jednym z filarów gospodarki wolnorynkowej jest praworządność, której ciężko się współżyje z autorytaryzmem. Gorszy system prawny da w rezultacie gorszą - a tym samym mającą mniejsze poparcie społeczne - gospodarkę. Demokracja nie jest koniecznością dziejową, ale przemysłowa gospodarka rynkowa stwarza dla niej korzystne warunki.

Demokracja nie jest nieuchronna między innymi dlatego, że ustrój ten trudniej zorganizować niż system autorytarny. W swoim najbardziej prymitywnym wydaniu autokracja wymaga jedynie lojalnej armii. Demokracja wymaga porozumienia politycznego, czyli kompromisów i zaufania między ludźmi, którzy nie zawsze mają powody sobie ufać - na przykład między różnymi grupami etnicznymi. (Tym ostatnim często łatwiej jest zaakceptować władzę strony trzeciej albo dyktatora niż innej grupy etnicznej). Wiele demokracji osiągnęło te kompromisy dopiero po wojnach domowych - dotyczy to również Twojego i mojego kraju. Demokratyzacja wiąże się również ze specyficznymi problemami w przypadku bardzo dużych krajów takich jak Chiny. W oświeceniowej Europie panował pogląd, że demokracja nie jest możliwa w żadnym bycie politycznym większym od miasta-państwa. Budowa kultury politycznej wspierającej demokrację to zadanie na długie lata. Powinniśmy wyrozumiale traktować narody zmagające się z budowaniem kompromisów koniecznych dla demokracji. I rozumieć, że krajowi o burzliwej historii, takiemu jak Chiny, niełatwo jest wziąć na siebie wielkie ustrojowe ryzyko.

Demokracja funkcjonuje lepiej od dyktatury, ponieważ państwo rozliczane przez wyborców lepiej reaguje na potrzeby ludzi i bardziej szanuje ich godność. Nieufnie traktuję próby wyniesienia demokracji do rangi uniwersalnej wartości. Demokracja jest funkcją konkretnej epoki i społeczeństwa. Nie musi być produktem finalnym historii, ale przez jakiś czas będzie dobrze służyła ludzkości. Z tego powodu dzielenie świata na dwie kategorie, demokracje i autokracje, budzi we mnie wątpliwości. Demokracja przybiera wiele różnych postaci. Tak samo autokracja - od łagodnej w Dubaju po zatrważającą w Birmie i Korei Północnej. I powinniśmy pamiętać, że wartości demokratyczne są stosunkowo nowe, zwłaszcza w praktyce: pomyślmy o prawach kobiet, kolonizacji czy niewolnictwie w Stanach Zjednoczonych.

Nie zapominajmy również, że NATO nie zawsze było sojuszem państw demokratycznych. Przez długi czas stanowiło antysowieckie przymierze, do którego przyjmowaliśmy każdego, kto miał jakieś pożądane przez nas atuty, nawet jeśli nie był demokratyczny. Podczas drugiej wojny światowej mieliśmy szczęście, że Stalin walczył po naszej stronie. Kiedy interesy są dostatecznie istotne, przeważają nad wartościami. To, że teraz przyjmujemy do NATO tylko demokracje, świadczy o tym, że czujemy się bezpieczniej i możemy sobie pozwolić na wybredność. Na razie nie traktujemy sojuszu autokracji jako realnego zagrożenia. Rosja zredukowała swoją armię i jest zainteresowana przede wszystkim bogaceniem się. Chiny przechodzą głęboką transformację, która zmierza w nieznanym kierunku, ale na pewno nie w stronę zamkniętego i wrogiego państwa chińskiego z lat 60. i 70. Wreszcie nic nie wskazuje na to, by któreś z tych dwóch państw kierowało się ideologią hegemoniczną. Nie wszystko jest doskonałe i zawsze coś pójdzie nie tak jak trzeba, ale czy nie powinniśmy być umiarkowanie zadowoleni z tego, jak potoczyła się historia ostatnich 20 lat?

Serdeczności

Robert Cooper*

Drogi Robercie!

Czy postęp, jaki obserwujemy od mniej więcej 20 lat, jest zwycięstwem idei, czy zwycięstwem narodów wyznających te idee? Moim zdaniem tym drugim. Tak, w dłuższym okresie demokracje są immanentnie silniejsze, ale dłuższy okres może oznaczać dziesięciolecia czy nawet stulecia, a przez ten czas dużo się może wydarzyć. Droga od XV do XXI wieku raczej nie była prosta ani gładka. Chwile postępu przeplatały się z długimi okresami reakcji i regresu. (Tak przy okazji: jesteś niesprawiedliwy wobec starożytnych Greków, którzy dwa tysiąclecia przed Machiavellim wpadli na to, że mogliby być panami swego losu - stąd przestrogi tragików, że los niekoniecznie odda człowiekowi władzę).

Ostatnie pięć stuleci nie jest historią sukcesywnego przechodzenia do coraz lepszych form organizacji społecznej i politycznej. Dyktatury XX-wieczne były nieporównanie gorsze od XIX-wiecznych, które z kolei stanowiły odrobinę gorszą wersję autokracji XVIII-wiecznych. Nowoczesność zrodziła lepsze i silniejsze demokracje, ale również bardziej brutalne i skuteczne autorytaryzmy. Dzisiaj przyjmujemy na wiarę, że epoka tego rodzaju dyktatur na zawsze minęła, a razem z nią wojny charakterystyczne dla ubiegłego stulecia. Ale czy taki wniosek jest uprawniony? Czy taka wiara nie panowała - z większym uzasadnieniem - pod koniec XIX wieku?

Nie sądzę, by względnie pokojowe dwie ostatnie dekady stanowiły wystarczający dowód na to, że świat zmienił się tak bardzo, jak sugerujesz. "Nikt nie chce przemocy [...], ale jeszcze nie ustaliliśmy reguł" - hasło to co jakiś czas słyszymy już od trzech stuleci. Jesteś bardziej optymistycznie nastrojony, bo mieszkasz w Europie, która ustaliła reguły. Ale kilka lat temu sam napisałeś, że można grać zgodnie z regułami w granicach ponowoczesnej Europy, ale w świecie nowoczesnym i przednowoczesnym nadal musi obowiązywać prawo dżungli. Czyżbyś zmienił zdanie?

Twoja analiza obejmuje ogólne tendencje historyczne, natomiast w zbyt małym stopniu uwzględnia rzeczywiste wydarzenia i decyzje podejmowane przez ludzi. Czy było nieuchronne, że demokracje wygrają drugą wojnę światową? Być może tak, kiedy już postanowiły w pełni zaangażować się w walkę, ale decyzja ta nie była z góry przesądzona, zwłaszcza w USA. Ja również wierzę w postęp, ale nie uważam, że możemy po prostu siedzieć i czekać, aż w naturalny sposób dokona się darwinowski (a może marksistowski?) proces selekcji najlepszego ustroju polityczno-gospodarczego.

Przez ostatnie dwie dekady świat sprzyjał demokracji i pewnemu zestawowi reguł, ponieważ najsilniejszymi państwami świata były demokracje, które we własnym interesie ustanowiły te reguły. Skoro teraz w siłę rosną państwa autorytarne, układ musi się zmienić na taki, który mniej sprzyja demokracjom, a bardziej autokracjom i ich regułom. Całkiem niewykluczone, że w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości Chiny i Rosja drogą politycznej ewolucji (albo rewolucji) dojdą do naszego ulubionego modelu państwa i społeczeństwa, ale na razie musimy się zmagać z konsekwencjami tego, że na scenie międzynarodowej istnieją bogate dyktatury - po zakończeniu zimnej wojny nie spodziewaliśmy się, że jeszcze kiedykolwiek coś takiego zobaczymy. Podejrzewam, że również pod innymi względami świat stanie się aż za bardzo normalny.

Wszystkiego dobrego

Bob

Drogi Bobie!

Powiem Ci, jak to widzę: podczas zimnej wojny państwa, którym przewodziła Ameryka, wygrały decydującą bitwę obronną - w Europie dzięki NATO. Skuteczny atak przypuściliśmy natomiast na froncie idei. Decyzja o tym, by nie interweniować podczas polskiego Okrągłego Stołu w 1989 roku, wzięła się stąd, że Sowieci nie wierzyli już w swój system polityczny, a ekonomicznie chcieli się przyłączyć do naszego. Strategia powstrzymywania okazała się skuteczna. Broniliśmy siebie i naszego systemu, czekając na zmiany po drugiej stronie. Nie byłoby tego zwycięstwa bez energii i zaangażowania Ameryki, począwszy od planu Marshalla, dzięki któremu nasz system sprawnie funkcjonował i ludzie w niego wierzyli. Dzisiaj również musimy bronić naszego systemu - później powiem w jaki sposób.

Komunizm był groźniejszym wrogiem niż XXI-wieczne autorytaryzmy. Oferował alternatywę i miał za sobą połowę zachodnich intelektualistów. W obecnym stuleciu martwią mnie skutki uboczne społeczeństwa otwartego - terroryzm i słabnięcie lojalności wobec państwa (jednym z przykładów tego drugiego zjawiska jest radykalny islamizm). Musimy bronić państwa liberalnego na zewnątrz, ale także wewnątrz - w tym również przeciwko przesadnej reakcji na terroryzm.

W swoim pierwszym liście odrzuciłeś tezę, że geoekonomika zajmuje miejsce geopolityki. Chyba się z tobą zgadzam, ale nadal frapuje mnie to, że kiedy państwo rosyjskie mówi, jakie jest silne, zdaje się mieć na myśli Gazprom, a Chińczycy troszczą się przede wszystkim o zapewnienie sobie dostaw surowców (niedawny szczyt indyjsko-afrykański sugeruje, że podobne priorytety mają Indie). Niewykluczone, że właśnie w tym miejscu będziemy musieli bronić naszego systemu. Nie można pozwolić, by monopole - nie tylko Gazprom, ale również Microsoft - zdominowały rynki, a sprzedaż kradzionych firm na giełdzie powinna być tak samo trudna jak sprzedaż kradzionych obrazów w domach aukcyjnych. Nie jesteśmy władni sprawić, żeby zagraniczne rządy rozliczały się ze swoich poczynań przed swoimi społeczeństwami, ale powinniśmy zadbać o to, by przedsiębiorstwa, które mają dostęp do naszych rynków kapitałowych, przedstawiały rzetelne rozliczenia finansowe.

Wspólne reguły ekonomiczne pomagają tworzyć wspólnotę interesów. Dzieje Światowej Organizacji Handlu to liberalna historia sukcesu. Członkostwo Chin czyni z nich udziałowca systemu - znacznie lepsza metoda niż ta, którą się posłużyliśmy w obliczu wzrostu potęgi gospodarczej Japonii. Jednym z wielkich wyzwań tego stulecia będzie stworzenie reguł pozwalających walczyć ze zmianami klimatycznymi. Między innymi dlatego nie lubię dzielenia krajów na wrogie obozy. Nie pomoże nam to w rozwiązywaniu wspólnych problemów, takich jak zmiany klimatyczne czy rozprzestrzenianie broni jądrowej.

Trudniej jest ze wspólnymi regułami w obszarze bezpieczeństwa, ponieważ bardziej dotykamy tu kwestii suwerenności narodowej. A przecież dopóki tych reguł nie wypracujemy, nie będziemy całkowicie bezpieczni. (Smutno jest patrzeć, jak część z nielicznych traktatów w tej dziedzinie jest wypowiadana). Zgadzam się z tobą, że do tego czasu musimy się bronić wszelkimi dostępnymi środkami. Na idiotów, którzy dopuścili do upadku cesarstwa rzymskiego, spada odpowiedzialność za tysiąc lat nieszczęść.

Pozdrowienia

Robert

Drogi Robercie!

Uważam, że podczas zimnej wojny robiliśmy coś więcej, niż tylko broniliśmy się i czekaliśmy na zmiany po drugiej stronie. Trwał wyścig zbrojeń i w latach 80. Sowieci doszli do wniosku, że nie dotrzymają nam tempa - stąd pieriestrojka. Były porozumienia helsińskie, próby wpływania na debatę publiczną w ZSRR za pośrednictwem radia i mediów drukowanych oraz wiele innych wysiłków wymuszenia na Sowietach pewnych standardów. Środki te przyczyniły się do tego, że Sowieci stracili wiarę w swój system. Nie wracamy dzisiaj do zimnej wojny, ale nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy być mniej jednoznaczni w kwestii standardów, które mają obowiązywać w Rosji i Chinach. Nie będzie radosnego współdziałania między naszymi i ich rządami, niezależnie od tego, ile mamy wspólnych interesów i niezależnie od tego, z jakim zaangażowaniem udajemy, że wszyscy należymy do jednej społeczności międzynarodowej. Weźmy choćby kwestię Tybetu - Zachód nie umie się powstrzymać od wyrażania swoich poglądów i Chińczycy znowu dochodzą do wniosku, że jesteśmy wrogo do nich usposobieni. Obserwowana przez nas rywalizacja geopolityczna między wielkimi mocarstwami odbije się również na takich ponadnarodowych problemach jak zmiany klimatyczne. Chińczycy (Hindusi zresztą też) traktują zachodnie próby narzucania nowych norm jako cios wymierzony w ich rozwój. Nie możemy liczyć na to, gospodarcza współzależność i wspólne interesy przeważą nad uczuciami i ambicjami narodowymi, które będą miały - a w przypadku Chin już mają - również wymiar militarny. Wielkie spółki naftowe nie zaspokoją rosyjskiej dumy narodowej.

Z tego wszystkiego nie wynika, że czeka nas niekończąca się wojna i konfrontacja, tylko że historia powróciła i - jak sam mówisz - będziemy musieli bronić siebie i naszych demokratycznych zasad, które znowu są kwestionowane.

Wszystkiego najlepszego

Bob

Drogi Bobie!

To prawda, iż wyścig zbrojeń odegrał pewną rolę w przekonaniu Sowietów, że ich system jest gorszy od naszego, ale zimna wojna toczyła się według pewnych reguł wypracowanych metodą prób i (groźnych) błędów. Reguły te odzwierciedlały wspólny interes obu stron, a mianowicie uniknięcie wojny atomowej. Ten wspólny interes nadal obowiązuje w naszych stosunkach z Rosją, a Chiny najwyraźniej nie dążą do konfrontacji - przynajmniej na razie.

Mamy również ważne wspólne interesy - zarówno ekonomiczne, jak i związane ze zmianami klimatycznymi, nierozprzestrzenianiem broni jądrowej czy terroryzmem. W dziedzinie zmian klimatycznych lepiej układa się współpraca w Chinami niż z Indiami - a zatem podział na demokracje i autokracje nie znajduje tutaj zastosowania. Nie mówię o współpracy czy współrządzeniu, tylko o przyzwoitych roboczych stosunkach z tymi państwami - nieustanne pouczanie ich o moralnej wyższości naszego systemu raczej w tym nie pomaga. Naszym demokracjom zdarzało się wyrządzić wiele zła krajom Trzeciego Świata, więc nasz autorytet moralny nie jest aż tak wielki, jak sądzimy.

Podobnie jak Ty życzę sobie zmian w tych krajach. Istnieją sposoby na to, by wspomóc ten proces, ale frontalny atak do nich nie należy, podobnie jak wrzucanie do jednego worka krajów z różnymi tradycjami i problemami. Zmiany są najłatwiejsze, kiedy ludzie czują się bezpieczni - bezpieczeństwo zapewniane przez obecność USA w Europie doprowadziło do umocnienia się struktur demokratycznych na Starym Kontynencie. Tyrani uwielbiają zewnętrzne zagrożenia, które wykorzystują do spowalniania zmian. Wspominasz o roli porozumień helsińskich w zakończeniu zimnej wojny. Ale proces ten sprawił, że Sowieci poczuli się bezpieczni, bo sądzili, że legitymizuje on status quo w Europie. Paradoksalnie doprowadził do jego obalenia.

Jednocześnie nie powinniśmy zapominać, że nie rozwiązaliśmy wszystkich swoich problemów z demokracją, takich jak wypaczanie procesu politycznego przez wielkie pieniądze i media, prawo do samostanowienia narodów czy apatia wyborców - chociaż ostatnie wybory prezydenckie we Francji i wasza obecna kampania pokazują, że demokracja potrafi się zregenerować.

Pozdrowienia

Robert

by Robert Kagan and Robert Cooper ©2008 Prospect Magazine (Distributed by The New York Times Syndicate)

Przełożył Tomasz Bieroń

p

*Robert Cooper, ur. 1947, brytyjski dyplomata i politolog. Pracował w ambasadach w Tokio i Bonn, a później w sekretariacie ds. obrony i polityki zagranicznej. Był także osobistym doradcą premiera Tony'ego Blaira. Obecnie pełni funkcję dyrektora generalnego ds. polityczno-militarnych Rady Unii Europejskiej. Opublikował m.in. książki "The Post-modern State" (2002) oraz "Pękanie granic. Porządek i chaos w XXI wieku" (2003, wyd. pol. 2005). W "Europie" nr 95 z 25 stycznia 2006 roku zamieściliśmy wywiad z nim "Zachód jest pluralistyczny, a nie podzielony".

*Robert Kagan, ur. 1958, politolog, jeden z najbardziej znanych neokonserwatywnych publicystów, ekspert w Carnegie Endowment for International Peace oraz German Marshall Fund. Autor bestselleru "Potęga i raj. Ameryka i Europa w nowym porządku świata" (wyd. pol. 2003). W czasie prezydentury Ronalda Reagana pracował w Departamencie Stanu. Publikuje m.in. w "The New Republic", "Washington Post" i "Weekly Standard". Wielokrotnie gościł na łamach "Europy" - ostatnio w nr. 216 z 24 maja br. zamieściliśmy jego tekst "Koniec końca historii".