Jeszcze nie tak dawno temu emocjonowaliśmy się, znajdując zarys własnego domu na Google Earth. Na Google Ocean możemy wirtualnie nurkować i oglądać dno Rowu Mariańskiego. Potentat internetowy dotarł też w kosmos. Od kilkunastu miesięcy dostępna jest przygotowana we współpracy z NASA usługa Google Mars!, proponująca ujęcia z kamery umieszczonej na sondzie kosmicznej Odyssey. Żadna z propozycji nie wzbudziła jednak tylu kontrowersji co Google Street View.

Reklama

W ostatni wtorek samochody Google’a z zamontowanymi na dachu aparatami, które rejestrują wszystko dookoła, wyjechały na ulice stolicy. Zostaną tu parę miesięcy. Potem specjalny program wymazuje twarze i numery tablic rejestracyjnych, a inny układa ujęcia w panoramę. Cały proces zamieszczania metropolii w sieci trwa co najmniej pół roku. "Od jakiegoś czasu miasto przestało kojarzyć się ludziom z tym, co proponuje, działającymi tam instytucjami: teatrami, muzeami" - tłumaczy nam prof. Roch Sulima z Uniwersytetu Warszawskiego. Antropolog twierdzi, że opcja Street View to kolejny etap sprowadzenia świata do funkcji obrazu. "Canaletto malował panoramę Warszawy, piękne budynki, ciekawe pejzaże. W dzisiejszych czasach liczy się portret intymny metropolii. I to portret, który możemy kreować. W cenie są zakamarki życia, prywatność wychodzi na ulice. Dlatego właśnie największą popularnością wśród internautów cieszą się zdjęcia, na których ktoś został zarejestrowany, jak wymiotuje albo wychodzi z sexshopu. Miasto jest spektaklem, w którym wszyscy chcemy zagrać" - kończy Sulima.

Korzystając ze Street View, możemy przenieść się pod same drzwi konkretnego domu, zajrzeć w każdy kąt ulicy, po której się poruszamy, porozglądać po okolicy. "Kilka lat mieszkałam w Irlandii. Znajomy ostatnio powiedział mi, że Belfast jest już dostępny w opcji Street View. Sprawdziłam i rzeczywiście, wirtualnie dotarłam do domu, w którym mieszkałam. W ogrodzie nawet wisiało moje pranie! Najwidoczniej samochód z kamerami jeździł po Belfaście, jak jeszcze tam mieszkałam" - mówi DZIENNIKOWI Iza Sadura z Warszawy.

Dowiedzenie się, kiedy i jakimi ulicami będzie przejeżdżał samochód Google, jest utrzymywane w ścisłej tajemnicy. Dlaczego? Wejście w kadr kamery to niemal przejście do historii, firma nie chce prowokować politycznych manifestacji, nachalnej reklamy, artystycznych prowokacji, wszystkiego, co nieprzewidywalne i kontrowersyjne. Marcin, grafik z Warszawy, miał szczęście zobaczyć wóz Google’a na swojej ulicy. "Gdy dostrzegłem samochód z zamontowanym na dachu masztem, na którym przyczepiona była jakaś dziwna aparatura, pomyślałem, że ktoś kogoś tu próbuje namierzyć" - mówi. "Było dosyć wcześnie rano, na ulicy pusto. Samochód jeździł bardzo powoli małymi uliczkami na Grochowie. Mam nadzieję, że Warszawa zostanie dokładnie sfotografowana, że można będzie obejrzeć również te mniej popularne, ale bardzo ciekawe zakamarki naszej stolicy. Poza tym wóz Google’a przejechał koło mnie kilkakrotnie, więc mam nadzieję, że umieszczą moje zdjęcie w internecie" - dodaje.

Reklama

Street View staje się użytecznym narzędziem w wielu przedsięwzięciach. Opcja wirtualnego miasta ułatwia pracę pośrednikom nieruchomości, którzy mogą z łatwością ocenić otoczenie domu bez wychodzenia z biura. Londyńska Tate Gallery proponuje, by zobaczyć, jak wyglądają dziś zaułki Londynu uwiecznione wieki temu przez wielkich malarzy. Z kolei francuski malarz Erwan de Bot postanowił posłużyć się serwisem, by namalować miejsca, w których nigdy nie był. Jak tłumaczy, ideą projektu ManchesterByBed było ukazanie, czym jest podróżowanie w dobie internetu. Do realizacji wybrał miasteczko Manchester w USA, o którym wcześniej nic nie wiedział. Dzięki Street View postanowił poznać i zrozumieć tę miejscowość.

Na ciekawy pomysł wpadł również Ben Kinseley, który wyprzedził ekipę Google’a i przygotował na ich przyjazd specjalne przyjęcie. "Mieliśmy szczęście, ponieważ znaliśmy ludzi pracujących w Google’u" - mówi DZIENNIKOWI Kinseley. "Umówili z nami przejazd wozu Sampsonia Way w konkretnym czasie" - dodaje. Artysta i jego przyjaciel na pomysł akcji wpadli, przeglądając Street View. "Uderzyła nas z jednej strony ulotność uwiecznionych momentów, z drugiej fenomen, że chwila, która bezpowrotnie minęła, na zawsze utrwalona będzie w sieci. Wtedy zaczęliśmy zastanawiać się, co by było, gdyby ludzie wiedzieli o tym, że na ich ulicy pojawi się Google" - tłumaczy Kinseley.

Gdy odnajdziemy Sampsonia Way na Street View, ukaże się np. gigantyczny kurczak umieszczony na podwórku przy jednym z domów, szalony naukowiec razi wszystkich laserem miłości, przechodnie mają czerwone serduszka zamiast oczu, ulicą przebiega maraton, a przebrani w średniowieczne zbroje chłopcy toczą bitwę za kolejnym rogiem. "Street View daje niesamowite możliwości przemieszania tego, co realne, z tym, co zmyślone" - mówi o swoim projekcie Kinseley.

Reklama

Usługa Google’a może być użytecznym narzędziem lub polem do popisów artystycznych, ale staje się również dokładną kroniką, skarbnicą rzeczy utraconych. Przykładem może być włoska miejscowość L’Aquila, którą w kwietniu zniszczyło trzęsienie ziemi. Ekipie Google’a udało się sfotografować ją przed katastrofą. Na stronach Street View wciąż możemy spacerować jej ulicami. Niewykluczone, że zamieszczona w internecie panorama posłuży do odbudowy miasteczka.

Jednak nie wszyscy zachwyceni są wizją sfotografowania całego świata i monopolu Google’a na dostęp do jego internetowej kopii. Największe kontrowersje nowa usługa potentata z Mountain View wzbudziła w Wielkiej Brytanii. Firmie zarzucano też, że Street View narusza prywatność, a ujęcia z kamer ułatwią zadanie złodziejom, którzy w internecie znajdą dokładną instrukcję, jak dostać się do konkretnego domu. Pojawiły się nawet doniesienia o sprawach rozwodowych wygranych dzięki ujęciom z aparatów Google’a. Według dyrektora Privacy International Simona Davisa usługa ta czyni szkodę, gdy w internecie umieszczane są zdjęcia osób przyłapanych w intymnych sytuacjach. Ktoś został sfotografowany na wychodzeniu z sexshopu, ktoś inny z obcą kobietą. "Nie wierzę w te historie" - mówi Marta Jóźwiak z Google Polska. "Przecież nasze zdjęcia ukazują się w sieci po długim czasie od momentu sfotografowania. Nie sposób ustalić, czy wypatrzony gdzieś samochód męża znajdował się pod domem przyjaciółki w czasie, gdy ten powinien być na delegacji" - dodaje.

Google szczyci się swoją polityką prywatności. Wszystkie twarze na zdjęciach są rozmazane, nie można również odczytać numerów tablic rejestracyjnych. Zdarzają się nawet śmieszne obrazki, na których przez pomyłkę zamazano np. pysk konia. W Belfaście z kolei program wymazujący twarze pozbawił rysów mural z wizerunkiem Bobby’ego Sandsa. Mimo zapewnień o poszanowaniu dla prywatności i możliwości wykasowania wizerunku ze zdjęć, w Broughton, małej wiosce w Anglii, mieszkańcy postanowili przegonić samochód Google’a, tłumacząc, że boją się włamań do swoich mieszkań. Ostatecznie po interwencji policji kierowcy udało się przejechać ulicami niegościnnej miejscowości. Jednak tak jak nie udało się to ani Broughton, tak inne miejsca na świecie nie ustrzegą się przed przeniesieniem do wirtualnej rzeczywistości.