Zbigniew Ziobro to człowiek wielkich ambicji. Pogłoski o tym, że myśli o przejęciu władzy w PiS, wcale mnie nie zaskakują. Co więcej, ma on sporo cech, które sprzyjałyby takim planom. Myślę jednak, że dziś byłby to jeszcze falstart. Wprawdzie wybory lidera PiS w Małopolsce pokazały, że Ziobro ma tam większość, i wprawdzie partia boryka się z kryzysem - zawinionym przez Jarosława Kaczyńskiego - jednak wciąż biografia, charyzma i szersza perspektywa, z jakiej patrzy na politykę Kaczyński, mają większy ciężar gatunkowy niż niezaprzeczalne talenty Ziobry: energia, koncentracja, umiejętność gry zespołowej i współpracy z mediami, której brakuje obu Kaczyńskim.

Reklama

Najważniejszym czynnikiem, który w ogóle pozwala dziś rozważać zmianę na stanowisku prezesa PiS, jest poważny kryzys tej partii. Jarosław Kaczyński po przegranych wyborach zlekceważył sygnały od ludzi bardzo mu życzliwych - Ujazdowskiego, Zalewskiego, Dorna - i apele młodych działaczy, żeby rozpocząć w PiS dyskusję o modelu partii.

Wielu komentatorów, łącznie ze mną, wskazywało, że oligarchiczna struktura była jednym z powodów przegranej PiS. Zwracam uwagę, że kiedy z kampanii wyborczej na kilka dni zniknął chory prezes, nie było nikogo, kto mógłby go zastąpić. Zresztą to niejedyny błąd: PiS przed wyborami nie potrafiło nawet wyartykułować swoich sukcesów po dwóch latach rządów, dlatego że w sposób pełen hipokryzji używało populistycznej retoryki mimo wielu liberalnych w swej istocie posunięć.

To, że w PiS nie ma miejsca na dyskusję, dokładnie zobaczyliśmy podczas niedawnej debaty nad ratyfikacją traktatu z Lizbony. Czterech młodych posłów na początku zadeklarowało, że poprą traktat nawet wbrew stanowisku klubu, później jednak zwołali konferencję prasową, podczas której z tego postanowienia pokrętnie się wycofywali: to wyglądało trochę jak niewybaczalne łamanie charakterów przez prezesa.

Reklama

Sądzę, że po tym doświadczeniu młode pokolenie w PiS przesunęło się w stronę Ziobry, mimo że ten okazał się eurosceptykiem. Co więcej, Jarosław Kaczyński dokonał ostatecznie - bez żadnego wyjaśnienia - wolty, każąc wszystkim poprzeć ratyfikację. Kosztem partii postanowił bronić pozycji swego brata. Nie pierwszy raz miałam wtedy wrażenie, że prezes PiS działa poniżej swojej inteligencji, nie używając żadnych argumentów merytorycznych.

Czytałam ostatnio bardzo ciekawy tekst Adama Wielomskiego zawarty w wydanym na poznańskim uniwersytecie tomie „O rewolucji”. Streszcza on poglądy francuskich konserwatystów doby Wielkiej Rewolucji: poglądy ludzi, którzy wcześniej z rewolucjonistami zgadzali się co do diagnozy, ale obserwując przebieg rewolucji, stawali się coraz bardziej zagorzałymi jej krytykami. W tym tekście zobaczyłam mój własny tok myślenia, bo zarzuty tamtych konserwatystów i moje wobec PiS są podobne: zbyt wiele abstrakcyjnych, nierozszyfrowywanych, niezakorzenionych w empirii formułek ("układ", "stolik do brydża" itp.), a za mało trwałych zmian instytucjonalnych. To ten typ radykalizmu, który pozostawia po sobie gruzy i chaos, a nie trwałe pozytywne ślady.

To, jak szybko do punktu wyjścia wróciła sytuacja w wymiarze sprawiedliwości po odejściu Ziobry, dowodzi, że jego działania też opierały się na kwestiach stylu, strachu i bezpośredniej lojalności personalnej, a nie na gruntownych i trwałych zmianach instytucjonalnych.

Reklama

To wszystko powinno było zostać w PiS przedyskutowane. Jarosław Kaczyński do tego nie dopuścił. Atmosfera niepewności, która dziś narasta, jest zrozumiała, zwłaszcza że w innych partiach - choćby w LiD - też dochodzi do wymiany pokoleniowej. I nie najistotniejsza jest wymiana roczników na młodsze, lecz zasadnicza zmiana optyki. W takiej atmosferze Ziobro, zapewne cieszący się poparciem ks. Rydzyka, ma szansę - jeszcze nie dziś, ale w przyszłości - przejąć schedę po Jarosławie Kaczyńskim.

Są kwestie, które już teraz stawiają go na kontrze wobec prezesa: przypomnijmy sobie przykładowo, że w jednej ze swoich wypowiedzi nie wykluczał wstrzymania się od głosu podczas głosowania nad ratyfikacją traktatu. W przeciwieństwie do Kaczyńskiego umie też stworzyć wokół siebie zespół współpracujących ze sobą ludzi. To jest już inna generacja niż to wąskie grono dość nieskutecznych i zachowawczych działaczy skupionych wokół prezesa od lat. Ziobro, kierując Ministerstwem Sprawiedliwości, potrafił wytworzyć klimat zmian i nowego otwarcia, choć często stosował niedopuszczalną zasadę, że cel uświęca środki. Potrafił przekonać społeczeństwo, że korupcję można pokonać. Ma też inne podejście do mediów i umie odnaleźć się nawet w sytuacji ataku. W demokracji medialnej ten brak kompleksów wobec dziennikarzy staje się wielkim atutem.

Ale to wciąż za mało. Wiele miesięcy temu pewien dziennikarz zapytał mnie, czy Ziobro zostanie premierem. Odpowiedziałam: kiedyś tak. Nadal uważam, że jest to polityk z przyszłością, choć bez specjalnej przeszłości. Ma nieporównywalną z prezesem PiS biografię. Jako minister sprawiedliwości popełnił niewiarygodną liczbę błędów. Prawdopodobnie jednak, gdyby w tej chwili rozpoczął atak na Jarosława Kaczyńskiego, mógłby go nawet wygrać.

Ale dla niego samego byłoby za wcześnie. Nie ma jeszcze dość sił, by samodzielnie pociągnąć tę partię, ani dostatecznie szerokich horyzontów myślowych, np. w sprawach międzynarodowych. Dla Jarosława Kaczyńskiego jest to jednak ostatni sygnał, by przemyśleć formułę PiS i swoją w nim rolę. Atutem Ziobry jest i to, że nie ma brata bliźniaka, który w dodatku byłby prezydentem. Taka sytuacja jest niezwykle krępująca i zbyt często naraża prezesa PiS na sugestie, że poświęca partię dla swojego brata.

Dla członków PiS, którzy budują tam swoje życiowe kariery, jest to sytuacja nie do przyjęcia. Bardzo jestem ciekawa, czy Jarosław Kaczyński zrozumie te zagrożenia i jak na nie zareaguje. W PiS to on jest przecież wciąż politykiem największego kalibru.myśleć formułę PiS i swoją w nim rolę.