Mimo jego wytrwałości, silnego charakteru, wykształcenia, zasług - w tym legendarnej przeszłości z czasów PRL - spotykały go przeciwności, wyrzeczenia, często porażki. Teraz dostąpił - jak sam to nazywa - zaszczytu bycia ministrem niepodległej Rzeczypospolitej.

Reklama

Nie jest jednak tak, że trafiło się ślepej kurze ziarno. Czuma zapracował na to, co dostał. W jego losach, zwłaszcza w ostatnim czasie, było dużo przypadku, ale też i on mocno pomagał swojemu szczęściu. Ono jednak zaczęło mu sprzyjać dopiero wiele lat po upadku ustroju z którym walczył. Przedtem był modelowym przykładem nonkonformisty, który za swój idealizm obrywa tylko po głowie.

"Prostolinijny, zasadniczy, odważny, lojalny, mądry, kulturalny" - ciąg takich superlatywów można słyszeć długo, gdy pyta się osoby znające Andrzeja Czumę o opinię na jego temat. Nawet ludzie nieprzychylnie do niego nastawieni, krytykę poprzedzają wstępem złożonym z komplementów. Wtedy brzmi to tak: lojalny, ale naiwny, lub kulturalny lecz zagubiony.

"W artykule o komisji, którą on kierował, skrytykowałem go za jego błędy" - opowiada jego kolega partyjny Jarosław Gowin. Aby krytyka nie była zbyt dotkliwa, Gowin zmiękczył ją zdaniem o pozytywnych cechach charakteru Czumy. Nazwał go człowiekiem "mądrym, szlachetnym i wyrozumiałym". "Przyszedł do mnie podziękować za te dobre słowa. Ani cienia pretensji o krytykę. Wyglądał na osobę dziecinnie zadziwioną, że ktoś o nim dobrze mówi" - opowiada Gowin.

Konrad Ciesiołkiewicz, jeszcze jako rzecznik premiera Marcinkiewicza, został nazwany przez Stefana Niesiołowskiego - najbliższego przyjaciela Czumy - cynicznym, bezideowym karierowiczem. Kilka dni później odebrał telefon. Dzwonił Niesiołowski z przeprosinami. Sam przyznał, że go Czuma ochrzanił. Czuma znał Ciesiołkiewicza i był odmiennego niż jego przyjaciel zdania o ideowości ówczesnego rzecznika rządu.

"Siedzimy obok siebie na sali plenarnej Sejmu. Dwóch starszych panów" - mówi Kazimierz Kutz. "Gawędziliśmy ze sobą, żartowaliśmy obserwując innych posłów. Mam poglądy inne od niego, jestem starym świntuchem, ale on dzielnie znosił moje wybryki. Podziwiam go za prostolinijność" - mówi reżyser znany nie tylko ze swoich filmów, ale też bardzo ostrego języka używanego w polemikach politycznych. Trzeba Czumie przyznać, że jego słownictwo nawet w ćwierci nie jest tak ostre jak wypowiedzi jego przyjaciela Niesiołowskiego i sąsiada Kutza.

Jednak mimo powszechnego uznania, do stycznia tego roku Andrzej Czuma był posłem co najwyżej drugiego szeregu. Lubianym, oficjalnie szanowanym, lecz bez znaczenia politycznego.

Reklama

Uśmiech losu?

Początkiem szczęśliwego trafu Andrzeja Czumy była dezynwoltura Zbigniewa Ćwiąkalskiego, poprzedniego ministra sprawiedliwości. Ćwiąkalski, po tajemniczej śmierci trzeciego już bandyty skazanego za porwanie i zamordowanie Krzysztofa Olewnika, beztrosko stwierdział, że nie ma nic sobie do zarzucenia. A procedury nie zostały złamane. Opowiadał tak przez cały poniedziałek 19 stycznia od rana do wieczora. I jeszcze rankiem następnego dnia.

Rozwścieczony tym brakiem wyczucia premier odwołał ministra sprawiedliwości w kilka minut. Choć nie miał jeszcze kandydata, od razu zapowiedział, że w ciągu kilku dni przedstawi opinii publicznej nowego szefa resortu. Poszukiwania trwały krótko, ale były gorączkowe. Tusk i jego prawa ręka, czyli Grzegorz Schetyna, sporządzili kilkuosobową listę osób, którym można zaproponować ministerstwo. Były na niej nazwiska znanych prawników i kilku polityków PO. Czumę wpisał albo sam premier, albo jego zastępca.

Bardzo szybko okazało się, że prawnicza profesura jest obrażona za sposób odwołania Ćwiąkalskiego. Tusk tym się nie zmartwił, bo uznał, że bezpieczniej mieć na tym stanowisku polityka niż przedstawiciela korporacji. Rzeczywiście w krytyczny poniedziałek 19 stycznia minister Ćwiąkalski wypowiadał się z takim brakiem wyczucia nastrojów społecznych, jakie nie przydarzyłoby się nawet początkującemu posłowi. Na liście więc zostali politycy PO z prawniczym wykształceniem: Cezary Grabarczyk, Sebastian Karpiniuk, senator Krzysztof Kwiatkowski i Andrzej Czuma. "Zasada doboru polegała na tym, by nikt na tym ministerstwie nie zbudował samodzielnej pozycji politycznej. W końcu Lech Kaczyński i Zbigniew Ziobro na tym wyrośli" - tłumaczy zaprzyjaźniony z Czumą poseł Platformy.

Grabarczyk, najlepszy kandydat na ministra, odpadł od razu. Oficjalnie nikt mu nie składał propozycji, bo kieruje teraz resortem infrastruktury. Wiedział, że i tak nie dostanie ministerstwa, bo uważany jest za potencjalnego lidera wewnętrznej opozycji w PO. Konsultowano za to z nim pozostałe kandydatury. Karpiniuk, człowiek młody, ambitny (jednocześnie nieśmiały), starał się nie pchać tam, gdzie mu nikt w niczym nie pomoże. Kwiatkowski, kiedyś osobisty sekretarz premiera Buzka, był w podobnej sytuacji. Wprawdzie zdyscyplinowany, ale młody i ambitny, więc też potencjalnie niebezpieczny.

Z listy został Andrzej Czuma, który kilka tygodni wcześniej świętował 70. urodziny. Spokojny, z pięknym życiorysem, niegrający na siebie, lojalny. Choć była jedna rzecz, która mogła zagrodzić mu drogę do ministerstwa. W trakcie pobytu w Chicago Andrzej Czuma nie płacił alimentów na nieślubne dziecko i nie zapłacił za budowę domu. Dość szybko wyjaśniło się, że rzeczywiście w Chicago jakiś Andrzej Czuma miał takie kłopoty finansowe - ale nie był to obecny minister, tylko zupełnie inny człowiek o tym samym imieniu i nazwisku. Wypytywany był przez premiera także najserdeczniejszy przyjaciel Czumy. Niesiołowski wystawił kandydatowi jak najlepszą opinię.

"Przeważyła opinia, że będzie to kandydatura dobrze przyjęta politycznie, uniemożliwiająca atak PiS-u. Choć mieliśmy też obawy, czy jest dostatecznie przygotowany merytorycznie" - opowiada ważny polityk PO. W tym miejscu warto dodać opinię dobrego znajomego nowego ministra spoza polityki: "Lojalność to klucz do osobowości Andrzeja. Jest tak lojalny, że aż naiwny. Wykazuje tendencję do idealizowania ludzi, z którymi współpracuje".

Tę drugą wypowiedź można potraktować jako jedno z wytłumaczeń, dlaczego Czuma przyjął propozycję premiera. Bo nikt mu nie zarzuca, że zrobił to dla osobistej ambicji. Kierowało nim poczucie patriotyzmu - górnolotnie, ale przekonaniem odpowiada Niesiołowski. "To człowiek z ogromnym poczuciem obowiązkowości. Jego awans był świętem dla skrzydła konserwatywnego PO" - dodaje Gowin.

"Polityk na tym stanowisku ma lepszy słuch społeczny niż prawnik z korporacji. A zależy nam na tym w kontekście otwarcia zawodów prawniczych" - tłumaczy szef klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski.

Antykomunizm wyssany z mlekiem matki

Gdy Andrzej Czuma miał dziesięć miesięcy, wybuchła druga wojna światowa. Dwa miesiące później jego gestapo aresztowało jego ojca. Szczęśliwie udało się go wykupić z więzienia. Wojna, a później PRL zrujnowały życie całej rodziny. Ojciec Ignacy był profesorem prawa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, współautorem konstytucji kwietniowej i jej najsłynniejszego zdania - o odpowiedzialności prezydenta jedynie przed Bogiem i historią. Matka Lubow Szujska, rosyjska arystokratka, której prawie całą rodzinę wymordowali bolszewicy.

Środowisko rodzinne to kolejny klucz do zrozumienia Andrzeja Czumy. Silny wpływ wybitnego ojca, bardzo mocne związki z dziewięciorgiem rodzeństwa, z którego czwórka braci stała się zmorą dla władz PRL: "Nie było już od wielu lat w Polsce żadnej zorganizowanej działalności antysocjalistycznej, w której nie partycypowałaby rodzina Czumów. Dzisiaj mamy Czumów we wszystkich akcjach ugrupowań antysocjalistycznych" - relacjonował w lutym 1980 wysoki funkcjonariusz PZPR. Bracia to Andrzej, duszpasterz akademicki jezuita Hubert, obecny profesor ekonomii na KUL Łukasz i najbliżej współpracujący z obecnym ministrem Benedykt. Byli też stryjowie generałowie - Władysław i słynny obrońca Warszawy w 1939 r. Walerian - o tyle ważni, że z ich powodu komunistyczne władze uprzykrzały życie całej rodzinie.

Gdy miał jedenaście lat, UB aresztowało ojca. Brutalna rewizja trwała całą noc, na oczach małego chłopca. Ignacy Czuma trafił do więzienia na trzy lata za wcześniejsze związki z organizacją niepodległościową Wolność i Niezawisłość. By utrzymać rodzinę starsze rodzeństwo zrezygnowało z nauki i poszło do pracy. Andrzej uczył się nadal, ale też musiał pracować. Rozładowywał wagony.

Zaczął studiować historię na KUL, potem przeniósł się na prawo do Warszawy. Szybko został dostrzeżony przez SB, która od początku lat 60. zaczęła gromadzić bogatą dokumentację na jego temat. "Chłopaki są niesamowicie po prostu zażarci i wrodzy do komunizmu - nieraz do późna w nocy rozmawiamy sobie na te tematy - ja im opowiadam, co wiem od tatusia o komunizmie" - pisał w przejętym przez SB liście do ojca. "Andrzej Czuma jest człowiekiem o charakterze apodyktycznym, dyktatorskim. Często się z nim kłócimy, ale zawsze potrafi później rozmawiać ze mną jakby nic nie zaszło. Co się tyczy jego przekonań, to są one, można powiedzieć, antypaństwowe, jest negatywnie ustosunkowany co do polityki naszego rządu i partii, w jego pojęciu to "klika ludzi, którzy dorwali się do żłobu"" - donosił na niego kolega, z którym mieszkał w jednym pokoju w akademiku.

Po skończeniu studiów pracował jako prawnik na PKP - odpracowywał stypendium ufundowane przez kolej. Od połowy lat 60. zaczęło się tworzyć wokół niego kilkudziesięcioosobowe środowisko ludzi o zdecydowanych poglądach antykomunistycznych. SB nazwała ich później "Ruchem". Już wtedy nie wierzyli w "socjalizm z ludzką twarzą", co odróżniało ich od takich środowisk przyszłej opozycji, jak np. "komandosów". Ci bowiem chcieli reformy, a nie zmiany ustroju.

Z Poronina do Chicago

Po kilku latach debatowanie o niepodległości zaczęło być nudne. Szczególnie Niesiołowski (bardzo bliska i lojalna przyjaźń obu panów zaczęła się w tamtych czasach) parł do czynu. Drukowanie biuletynu i ulotek nie zaspokajało tego dążenia. Akcja Skunks, polegająca na zasmrodzeniu dewizowego sklepu w Łodzi, nie udała się z powodu nie dość dotkliwego odoru użytej substancji. W ten sposób ocalało mieszkanie Zbigniewa Nienackiego, bo jego jako literata szczególnie wysługującego się władzy, też planowano tak potraktować. Udało się zrzucić tablicę ku czci Lenina ze szczytu Rysów. Szczęśliwie nie powiodła się "ekspropriacja", czyli próba wyrwania kasjerce torebki z utargiem. Czuma z Niesiołowskim uznali, że nie są w stanie zmusić się do takich działań.

SB była od dawna na ich tropie, głównie dzięki donosicielom. Zostali aresztowani kilkanaście godzin przed akcją, która mogła wstrząsnąć całym blokiem wschodnim. Chcieli spalić muzeum Lenina w Poroninie dokładnie w 100-lecie jego urodzin. W trakcie przesłuchania Czuma na wszystkie pytania odpowiadał: nie wiem, nie znam. Inni uczestnicy "Ruchu" byli dużo bardziej wylewni.

W więzieniu spędził cztery lata. Jako "element antysocjalistyczny" nie mógł już dokończyć aplikacji radcowskiej. Wrócił na jakiś czas do pracy na kolei, ale stracił ją z powodu dalszej działalności opozycyjnej. Przez jakiś czas utrzymywał rodzinę ze sprzedaży medalików. Współtworzył Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Poszedł na trzy miesiące do więzienia za zorganizowanie manifestacji pod grobem Nieznanego Żołnierza 11 listopada 1979. Razem z nim skazany był też Bronisław Komorowski, a skazującym sędzia Andrzej Kryże, późniejszy wiceminister sprawiedliwości w rządzie PiS.

Potem był karnawał "Solidarności", a Czuma został doradcą związku w regionach mazowieckim i śląskim. 13 XII 1981 internowany na cały rok. Według wspomnień współwięźniów, dobrze się z nim siedziało, bo wiedział już co to więzienie. Na wolności znów miał kłopot ze znalezieniem pracy, więc malował kominy. Po trzech latach takiej pracy pojechał do Chicago.

To miał być krótki pobyt. W tym czasie rozpadło się jego małżeństwo. Czuma w wielu wypowiedziach brał winę za to na siebie, co wskazywało, że był to koszt jego działalności opozycyjnej. Chciał szybko wrócić z USA, ale wrócił po dwudziestu latach.

Pracował jako robotnik w ekipie remontowej. Potem wykupił czas w jednej z chicagowskich rozgłośni i zaczął prowadzić audycję, którą nazwał "Radio Czuma". Po pewnym czasie audycja zaczęła przynosić dochody. W swym charakterze była mocno antykomunistyczna. Raz Czuma nie chciał zaprosić Andrzeja Olechowskiego, bo uważał go za postkomunistę - a dziś jest członkiem partii, którą tenże współzakładał.

Finansowo oprócz sukcesów poniósł w Chicago wiele porażek. Raz zrezygnował z planowanego kupna domu, co potem zrodziło plotkę, jakoby odebrano mu go za długi. Cały czas patrzył na to, co się dzieje w Polsce. Krytycznie oceniał Okrągły Stół, ale jednocześnie bronił Niesiołowskiego, gdy ten został zaatakowany przez "Gazetę Polską".

Pierwsza poważna próba powrotu do kraju to rok 1999, gdy powstawał Instytut Pamięci Narodowej. Czuma, przedstawiany jako "dziennikarz polonijny", był jednym z kandydatów na prezesa. "Krzaklewski kręcił. Mówił, że to świetna kandydatura, ale widziałem z jego twarzy, że się jej boi" - mówi Stefan Niesiołowski, który mocno zabiegał, by fotel prezesa IPN zajął jego przyjaciel.

Nowy start

Od tamtej pory Czuma coraz baczniej przyglądał się krajowej polityce. Wygląda na to, że z początku najbardziej interesowało go Prawo i Sprawiedliwość. W 2001 r. z listy PiS startował do Sejmu jego brat Łukasz, profesor ekonomii na KUL. A brat Benedykt robił kampanię Stefanowi Niesiołowskiemu, kandydatowi AWS. Obaj nie dostali się do Sejmu.

Czuma dość długi czas podtrzymywał kontakty z PiS. Jego syn Krzysztof przyznaje, że sam namawiał ojca na związanie się z partią braci Kaczyńskich. Uważał, że naturalny elektorat Andrzeja Czumy to wyborcy PiS, a nie PO czy LPR. Relacje z PiS zaczęły się psuć, gdy szefostwo tej partii nie zareagowało na informacje Czumy na temat Wiesława Kurowskiego. To dawny działacz "Ruchu", który w czasie procesu był aktywnym świadkiem oskarżenia, a potem - co się okazało po utworzeniu IPN - został TW esbecji. Kurowski w 2003 r. był ważnym działaczem PiS, został usunięty dopiero po tym, gdy o jego przeszłości zaczęła pisać prasa. Ale i tak dzięki PiS-owi dostał posadę w jakiejś spółce.

Ostatecznie kontakt z PiS urwał się, gdy okazało się, że nie może on liczyć na miejsce na warszawskiej liście tej partii. Zależało mu na niej, bo tu właśnie spływają głosy Polonii. "Wszyscy go lubili, ale nie było wiary, że jego legenda przyciągnie dużo głosów" - opowiada warszawski polityk PiS.

Pomocną dłoń wyciągnął znajomy jeszcze z podziemia Bronisław Komorowski. "PO myślała, że w ten sposób weźmie głosy Polonii z Chicago" - mówi znajomy Czumy jeszcze z amerykańskich czasów. W wyborach 2005 dostał ósme miejsce na liście. Zdobył 2858 głosów - z czego nieduży procent w Ameryce - o kilkaset za mało by uzyskać mandat. Do Sejmu poprzedniej kadencji wszedł w miejsce Hanny Gronkiewicz-Waltz, po wygranych przez nią wyborach na prezydenta Warszawy.

Zauważony został bardziej w tej kadencji. Został przewodniczącym komisji badającej naciski na wymiar sprawiedliwości w czasach rządu PiS. Zapowiedzi - ale nie jego, lecz mediów i kolegów partyjnych - były gromkie. Że Zbigniew Ziobro powinien się bać, a PiS-owski członek komisji Jacek Kurski nawet mu "nie fiknie". Tak się nie stało - Kurski całkiem skutecznie fikał, Ziobrze nie spadł włos z głowy. A Czumie przytrafiła się wpadka, gdy bronił byłego esbeka, który był ekspertem komisji. Katastrofy jednak nie było. Jego prowadzenie prac komisji stało się poprawną rutyną, co zostało docenione przez kierownictwo Platformy.

Często krytycznie wypowiadał się o przeciwnikach z PiS, szczególnie, gdy bronił przyjaciela - Stefana Niesiołowskiego. Ale jednocześnie, odwrotnie niż Niesiołowski, bronił książki IPN o Lechu Wałęsie. I to nie tylko dlatego, że jest zaprzyjaźniony z jednym z jej autorów, Piotrem Gontarczykiem. Zawsze był zdecydowanym zwolennikiem lustracji (także dekomunizacji). "Politykę historyczną widzi raczej w stylu Kaczyńskich niż Tuska" - ocenia poseł PiS Jan Ołdakowski, którego Czuma często odwiedzał w kierowanym przezeń Muzeum Powstania Warszawskiego.

W tym kontekście nie powinna budzić zdziwienia serdeczna atmosfera w Pałacu Prezydenckim w czasie uroczystości wręczenia mu nominacji ministerialnej i bardzo ciepłe słowa ze strony Lecha Kaczyńskiego. Z jego zresztą rąk Czuma dostał wcześniej Krzyż Komandorski Polonia Restituta z Gwiazdą.

Czy mu się powiedzie na ministerialnym stanowisku? Czy wspaniałe cechy charakteru zrównoważą brak politycznego i urzędniczego doświadczenia? "Andrzej to kochany człowiek, ale boję się, że kiedyś chlapnie coś takiego, że pół rządu wyleci w powietrze" - powiedział ważny polityk Platformy, jeszcze przed nieszczęśliwą wypowiedzią o Jacku Karnowskim. Ta wypowiedź o prezydencie Sopotu, podważająca zasadność śledztwa przeciw niemu, już została skrytykowana jako nacisk na prokuraturę.

"Boję się, że ministerialni urzędnicy sprzymierzeni z korporacjami celowo będą go wpuszczać na następne miny" - martwi się zaprzyjaźniony z nim parlamentarzysta PO.

On sam jest świadomy zagrożeń. Jednego z politycznych przyjaciół poprosił o modlitwę w jego intencji, innego o wsparcie duchowe. Sam też robi rzeczy bardziej praktyczne, mogące świadczyć o tym, że próbuje sobie pomóc.

Taką sprawą jest nominowanie na szefa więziennictwa gen. Pawła Nasiłowskiego, człowieka uważanego za pupila Zbigniewa Ziobry, odsuniętego od władzy w czasach PO. Czuma z tego powodu został już skrytykowany za zbytni "pro-PiS-izm" przez niektóre media. Ale jest też tak, że Nasiłowski był na zupełnym marginesie, a powrót zawdzięcza wyłącznie Czumie. Może więc to nie wpadka, ale świadoma próba budowania własnego zaufanego - bo całkowicie zależnego - zaplecza?